Zamysł wycieczki powstał w mojej
głowie już dawno, jednak dość długo czekał na realizację.
Jakby to było wyruszyć na rolkach terenowych Skike wzdłuż Wisły
od źródeł aż do ujścia? Oczywiście nie za jednym razem, aż
tyle wolnego czasu nie posiadam, ale etapami. Decyzję o pokonaniu
tego odcinka ułatwił szlak rowerowy, który zwie się Wiślana
Trasa Rowerowa. Został on wytyczony z myślą o rowerzystach, w
znacznej części po wałach wiślanych. Ponieważ jego przebieg na
Śląsku oraz w Małopolsce jest dość dobrze opisany, postanowiłem
podążać właśnie nim. W końcu rolki terenowe nie są gorsze od
rowerów i z pewnością pokażą na co je stać. Na pierwszy etap
wycieczki, trwający 3 dni nie musiałem długo szukać towarzystwa.
Krzysztof jak zwykle okazał się niezawodnym kompanem i z chęcią
przystał na proponowaną trasę w ramach spędzenia nieco
przedłużonego weekendu na rolkach terenowych.
Format podróży mamy już dość
dobrze wypracowany z poprzednich wyjazdów. Cały ekwipunek niezbędny
do przeżycia na trasie wieziemy w plecakach ze sobą. Znajdują się
tam więc śpiwory, hamaki, tarpy na deszcz, niezbędne ubrania i
części zapasowe, a także trochę jedzenia na kolacje i śniadania.
Taki zestaw być może jest dość ciężki i z pewnością nie
ułatwia jazdy, ale daje największą swobodę w wyborze miejsca
postoju czy noclegu. Tak wyposażeni planowaliśmy jechać póki nam
kondycja pozwoli. Pierwotnie bowiem, bardzo nieśmiało myśleliśmy
o dotarciu do Krakowa w 3 dni.
Żeby łatwiej było śledzić przebieg wycieczki, tutaj znajdziesz mapkę.
Dzień 1. Przełęcz Szarcula - Zbiornik Goczałkowicki (ok. 77 km)
Chcieliśmy zacząć trasę od samych
źródeł, w tym przypadku wybraliśmy na nie Czarną Wisełkę i jej
wykapy. Jakoś musieliśmy się jednak dostać na miejsce startu.
Tutaj niezawodna okazała się moja żona Ania, która poświęciła
nieco sobotniego snu na wyprawę wyprawę samochodową do Wisły,
wioząc ze sobą dwóch wariatów z wypchanymi po brzegi plecakami w
bagażniku i z kijami oraz rolkami terenowymi w pudle na dachu. To
dzięki niej mogliśmy naszą wycieczkę zacząć już z wysokości
Przełęczy Szarcula położonej przy Kubalonce. Po krótkim
pożegnaniu to tutaj zaczyna się nasza wyprawa.
Prolog - Przełęcz Szarcula – Schronisko na
Przysłopie pod Baranią Górą, czyli rolki terenowe w górach (ok. 9,7 km)
Z Przełęczy Szarcula ruszamy asfaltem w kierunku Stecówki. Zimą jeżdżą tędy konne kuligi, a także można się tu wybrać na narty biegowe. Teraz jest jednak pełnia lata i pomimo wczesnej pory słońce już zapowiada, jak upalny dzisiaj będzie dzień. Asfalt nie jest zbyt dobrej jakości, ale na rolki nadaje się wyśmienicie. Ten fragment pokonujemy bardzo sprawnie i żwawo. Szybko docieramy do pierwszego większego zjazdu i kierujemy się asfaltem na Pietroszonkę. Szczerze mówiąc, przeglądając mapy nie zwróciłem uwagi, że przy okazji stracimy dość dużo wysokości. Także zaraz po skręcie w lewo wpadamy na dłuuugie podejście, które cięgnie się w zasadzie przez całą Pietraszonkę. Wysiłek osładzają jednak widoki, które możemy podziwiać gdy tylko odwrócimy się przez prawe ramię. Wkrótce docieramy do zielonego szlaku, którym pniemy się do ostro do góry.
To najtrudniejszy fragment z całej wycieczki. To szlak pieszy z dość dużymi kamieniami, także pokonujemy go raczej tuptając, niż jadąc na rolkach. Ale ogólnie nie jest źle, bywaliśmy już w gorszych miejscach ;-) Po wytuptaniu wysokości robi się już trochę lepiej i da się miejscami jechać. Zjazd po szlaku to już prawdziwa radość. Warto zaznaczyć, że fragment ten nadaje się tylko dla osób bardzo dobrze jeżdżących na rolkach w terenie, gdyż jest naprawdę wymagający – dużo kamieni, błoto itp. Z dużymi plecakami przypomina to trochę ekwilibrystykę, ale dajemy radę. Szlak jest bardzo wciągający, toteż wkrótce przekraczamy Czarną Wisełkę i podchodzimy do Schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą.
Dalszy szlak do samych wykapów jest tak kamienisty, że
musielibyśmy pokonywać go pieszo, więc odpuszczamy. Uznajemy, że
bliżej źródeł, niż tutaj, nie można już być, mając na nogach
rolki terenowe Skike. Jako że słońce zaczęło już niemiłosiernie
grzać robimy przerwę w cieniu na zimne napoje i resetujemy licznik
wyprawy.
Schronisko na Przysłopie pod Baranią
Górą – Wisła, czyli zjazdy na rolkach terenowych Skike nie
stanowią problemu
Ze schroniska wyruszamy w wybornych
humorach. Mamy bowiem przed sobą długi zjazd aż do Jeziora
Czerniańskiego. Wybieramy na niego najłatwiejszą drogę, którą
samochody podjeżdżają aż pod schronisko. Po parunastu metrach
kamieni rozpoczyna się szutrowy zjazd. Trzeba na nim uważać na
poprzeczne odwodnienia, które najlepiej przeskakiwać. Po kilku
zakrętach docieramy do asfaltu i zaczynamy zjazd z szemrzącą po
lewej stronie Czarną Wisełką. Droga asfaltowa ma świetne
nachylenie, dzięki czemu nie trzeba zbyt dużo hamować, ani się
odpychać. To czysto rekreacyjna jazda w dół. Dodatkowo napędza
nas masa plecaków. Krzysztof jak zwykle odpala szósty bieg i po
chwili widzę go tylko na dłuższych prostych. Po drodze mijamy
turystów, którzy jak zwykle próbują zidentyfikować, jakie to
dziwne pojazdy ich właśnie minęły.
Szybko docieramy nad Jezioro Czerniańskie, które okrążamy, by wjechać na zaporę. Do jeziora wpadają Czarna Wisełka i Biała Wisełka, a dopiero rzeka wypływająca z zapory to Wisła.
Czas więc zacząć prawdziwą wyprawę wzdłuż Wisły. Po kilku fotografiach ruszamy wraz z nurtem rzeki. Zjazd do miejscowości Wisła częściowo biegnie po szutrowych ścieżkach, ale w większości po asfaltowej drodze. Na szczęście obecnie cała Wisła jest rozryta remontami i na wielu odcinkach, które pokonujemy jest ruch wahadłowy. Dzięki temu udaje nam się znaleźć trochę wolnej przestrzeni do jazdy, a samochody tak bardzo nie dokuczają. Po drodze mijamy malowniczą Małą Zaporę na Wiśle, gdzie przez wąski mostek przedostajemy się na drugi brzeg.
Stąd jeszcze jest kawałek do centrum. Praktycznie całą
Wisłę przejeżdżamy bulwarami nad rzeką. To mieszanka wszystkich
nawierzchni – jest asfalt, mocno ubity szutr, a nawet czasami
pojawia się kostka betonowa, na szczęście niezbyt jej dużo. Ruch
turystycznych jak to w sezonie letnim – dość duży, chociaż
udaje na się przejechać bez większych problemów. Dziś jest tak
upalnie, że większość osób leży i wypoczywa nad brzegiem lub
ochładza się w rzece.
Wisła – Skoczów, czyli rolkami
terenowymi Skike na WTR
W Wiśle rozpoczyna się WTR – Wiślana Trasa Rowerowa. Gdzie dokładnie, nie jestem w stanie powiedzieć. Po prostu w pewnym momencie zaczynają nam towarzyszyć tabliczki z oznaczeniem szlaku. Staramy się nim możliwie wiernie podążać. Dzięki temu nie musimy co chwila zerkać do mapy czy smartfona, żeby sprawdzać czy wybraliśmy dobry kierunek jazdy.
Może w samej Wiśle nie ma się gdzie zgubić, ale w dalszej części
podróży na pewno oznaczenie szlaku znacząco ułatwi nam nawigację.
Co prawda już na samym początku zauważamy pewne mankamenty szlaku.
Tabliczki są dość małe i wystarczy jedno nieprzycięte drzewo,
żeby przeoczyć skręt. Na szczęście nie zdarza się to nam zbyt
często. Przedzierając się przez kolejne remonty dróg w Wiśle
docieramy w końcu do ścieżki biegnącej do Ustronia. Wjeżdżamy
na szuter, całkiem przyjemny na rolki terenowe z kołami 200 mm.
Miejscami zacieniona ścieżka osłania nieco od słońca.
Na wjeździe do Ustronia zatrzymujemy się na krótki postój, dając wytchnienie plecom, nieprzyzwyczajonym do radzenia sobie z ciężkimi plecakami na rolkach terenowych. Ustroń wita nas tłumami ludzi, ale jednocześnie gładkim jak stół asfaltem. Szeroka aleja z osobnym pasem dla rowerów i pieszych pozwala sprawnie wymijać licznych turystów.
Gnamy więc wzdłuż Wisły w kierunku Skoczowa. Nad rzeką co chwila
mijamy malownicze trawiaste plaże pełne ludzi. Sztuczne kaskady na
Wiśle dodają widokom uroku i jednocześnie pokazują, jak duży
spadek ma Wisła na początku swojego biegu. Wystarczy powiedzieć,
że wyraźnie odczuwamy go na własnych nogach. Mimo ciężki
plecaków rolki aż rwą się do jazdy. Wyraźnie czuć na tym
odcinku, że jedzie się nieco z górki, goniąc nurt Wisły.
Fragment trasy z Ustronia do Skoczowa jest bardzo przyjemy, a ruch
nieco mniejszy niż w mijanych wcześniej miejscowościach
turystycznych. Po drodze spotykamy tez różne nawierzchnie- nieco
gorsze szutry, płyty betonowe, ale też całkiem sporo asfaltu
idealnego na rolki terenowe.
Skoczów – Ochaby, czyli skikowcy
polecają schaby!
W Skoczowie Wisła nabiera nieco szerokości, a my w tajemniczy sposób gubimy szlak WTR. Dzięki temu wyjeżdżamy zarośniętą przez krzaki ścieżką wprost na remontowane torowisko kolejowe. Przechodzimy je bez problemu i kontynuujemy jazdę do najbliższego mostu, bo podejrzewamy, że właśnie na wcześniejszym przejściu przez rzekę mogliśmy zgubić szlak. I rzeczywiście, oznaczenia odnajdujemy na wschodnim brzegu.
Już mamy się puścić asfaltem, kiedy w moich rolkach terenowych
Skike „wybulwia się opona”, co czuję na hamulcu. Puścił nieco
wewnętrzny oplot, a więc oponę trzeba jak najszybciej zmienić.
Mamy oczywiście niezbędny zapas ze sobą, także rozkładamy się w
cieniu rzucanym przez krzaki i przystępujemy do zmiany opony.
Wkrótce możemy ruszać dalej. Tuż przed odjazdem zagaduje nas pan,
który usilnie chce nam pokazać zdechłe zwierzę w Wiśle.
Niekoniecznie mamy ochotę na oglądanie padliny, więc bardzo
dziękujemy i jedziemy w dalszą trasę.
Póki co jedzie się bardzo dobrze,
chociaż upał jest niemiłosierny, przekraczający nawet 30 stopni w
cieniu. Stąd też, po paru godzinach jazdy obiecujemy sobie wkrótce
odpoczynek i porządny posiłek. Nasz wybór po krótkiej konsultacji
Krzysztofa z mapami w smartfonie pada na Ochaby. Po minięciu
kempingu Ochaby przejeżdżamy przez most na chwilę zmieniając
brzeg Wisły na zachodni i udajemy się do Zajazdu na Kamieńcu. To
naprawdę super miejsce z przepysznym jedzeniem w bardzo przystępnych
cenach. Bez ogródek bierzemy po schabowym, żeby szybko uzupełnić
stracone kalorie. To bardzo dobry wybór. Na nasze nieszczęście
zaraz obok stolików ustawionych na zewnątrz stoją dwa leżaki. Po
obiedzie to bardzo niebezpieczna rzecz. Wyciągamy w nich kości i
trawimy obiad przez następne pół godziny. W końcu musimy jednak
ruszać w dalszą trasę. Bierzemy więc sprzęt i podchodzimy
jeszcze do pobliskiego sklepu w celu uzupełnienia wody. To
najprawdopodobniej nasz ostatni sklep dzisiaj, więc wody musi
starczyć zarówno na wieczorne i poranne gotowanie, jak i przejazd.
3 kilogramy cennego płynu na plecak robią różnicę. Tak dociążeni
powoli ruszamy w dalszą drogę.
Ochaby - Zalew Goczałkowicki
Z Ochabów jeszcze chwilę podążamy ściśle wzdłuż Wisły, jednak wkrótce WTR oddala się od rzeki i prowadzi nas wiejskim drogami. Słońce opada coraz niżej nad horyzontem, dzięki czemu pejzaże polskiej wsi zyskują magiczne oblicze. Pola, lasy, pastwiska i gdzieniegdzie gospodarstwa sprawiają, że ten odcinek trasy jest niezwykły.
Po drodze
przejeżdżamy pod paroma liniami kolejowymi. Zataczając duży łuk,
trasa kieruje nas na Zbiornik Goczałkowicki. Na początku dnia
zupełnie nie myśleliśmy, że będzie szansa do niego dotrzeć,
jednak teraz wydaje się to bardzo realne. Co prawda ja zaczynam już
gonić ostatkiem sił, jednak Krzysztof, dzięki super mocy
schabowego, ciągnie nas dzielnie dalej i nadaje dobre tempo. Wkrótce
asfalt się kończy. Zanim z niego zjedziemy podstawiam sobie kij pod
rolkę i łamię grot. Jesteśmy już jednak tak blisko celu, że nie
zatrzymujemy się na wymianę. Zresztą zaraz wpadamy na szutry i
betonowe płyty prowadzące wprost do zbiornika. Ta część trasy to
akurat lekkie odbicie od szlaku rowerowego WTR, jednak chcemy jeszcze
dziś zobaczyć taflę zbiornika, więc wybieramy najkrótsza drogę
ku wodzie. Dodatkowo zjeżdżamy z asfaltu w drogę leśną. Na niej
brak widii nie jest aż tak odczuwalny.
Nad brzeg Zbiornika Goczałkowickiego docieramy pod sam wieczór. My jesteśmy na południu, a z północy nadciągają chmury. Gdzieś w oddali zaczyna też grzmieć.
Chociaż
niebo nie wygląda najgorzej, wiatr na brzegu mocno przybiera na
sile. Ewakuujemy się więc i zaczynamy jechać głębiej w las,
szukając miejsca na rozwieszenie hamaków. W czasie poszukiwań
dogodnego miejsca zaczyn kropić, padać i lać z nieba. W pośpiechu
rozwieszamy w tej nawałnicy tarpy, żeby choć trochę osłoniły
nas przed deszczem. Udało się ochronić plecaki przed deszczem, ale
sami jesteśmy cali mokrzy. W sumie nie ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło. Dzięki tej ulewie mamy zaliczony prysznic po
całym dniu na rolkach. Ostatecznie udaje nam się jakoś
zainstalować tarpy i hamaki. Deszcz nie ma jednak zamiaru odpuszczać
i uparcie wali kroplami w nasze zadaszenie. W międzyczasie zapada
zmrok. Jeszcze tylko skromny posiłek, toast z udany dzień i można
iść w końcu spać.
Dzień 2. Zbiornik Goczałkowicki –
Rozkochów (ok. 73 km)
Zbiornik Goczałkowicki - Brzeszcze
Ranek nie nastraja nas zbyt dobrze. Cały czas pada, więc zawijamy się tylko jeszcze bardziej w śpiwory i przeciągamy wstawanie o dobre dwie godziny.
W końcu deszcz ustaje i nawet zaczyna przebijać się słońce. Po śniadaniu zwijamy nasz dobytek. Oczywiście przez pogodę nic nie wyschło i wszystkie przemoczone wczoraj rzeczy nadal można niemal wykręcać z wody. Pakujemy jednak wszystko do plecaków i jedziemy znów nad brzeg Zbiornika Goczałkowickiego, żeby zacząć nowy dzień od plaży. Słońce coraz bardziej świeci, a nam jednocześnie znacznie poprawiają się humory. Ruszamy więc w dalszą trasę. Pierwsze kilometry pokonujemy po betonowych płytach, z których wydostajemy się na asfalt.
Po chwili jesteśmy już na zaporze. Tutaj panuje
trochę większy ruch, ale szeroki asfalt pozwala na wygodną jazdę.
To miejsce, które w słoneczne weekendy zazwyczaj przeżywa
oblężenie spacerowiczów, rowerzystów i rolkowców. To stąd można
też się wybrać na północ, do Pszczyny, wygodną asfaltową
ścieżką rowerową. My jednak zjeżdżamy z zapory i kierujemy się
na wschód.
Zaraz pod zaporą trafiamy ponownie na
nasz szlak – WTR. W pierwszym napotkanym lokalu robimy małą
przerwę. Uzupełniamy wodę i raczymy się chłodnymi napojami.
Wiemy, że przed nami trochę szutrów, ponieważ ten fragment
jechaliśmy przy okazji innej wycieczki na rolkach terenowych Skike –
kiedy jechaliśmy z Bielska-Białej do Pszczyny. Ruszamy więc w
pełnym słońcu dalej. Wkrótce docieramy do znanych szutrów. Po
kilku kilometrach trafiamy też na niespodziewane zwężenie. Wąska
ścieżka prowadzi przez zarośla na odcinku jakiś 500 m. Dla nas to
nie problem, jednak osoba, która wybierze się na Wiślaną Trasę
Rowerową z szeroką przyczepką dla dzieci musiałaby zawrócić.
Pomimo że odcinek ten biegnie po wałach, nie jest aż tak
malowniczy jak ten położony w górnym biegu rzeki. Wody praktycznie
nie widzimy, bo jest od nas oddalona o kilkadziesiąt merów.
Wkrótce wyjeżdżamy na asfalt. Przed nami Czechowice-Dziedzice. Szlak WTR jest tutaj poprowadzony w miarę możliwość bocznymi drogami przez spokojniejsze dzielnice, więc na ruch samochodowy nie mamy co narzekać, tym bardziej, że to niedziela. W zasadzie całość przejechalibyśmy błyskawicznie, gdyby nie zmyłka na jednej z ulic. Po prostu nie zauważyliśmy drogowskazu, który przesłoniły rosnące za płotem krzaki i drzewa. Na szczęście nie ujechaliśmy za daleko i powrót na właściwą trasę nie zajął nam dużo czasu.
Za miastem kusi nas
swym urokiem jeziorko znajdujące się tuż przy drodze. Zjeżdżamy
na chwile na trawę, żeby nieco odsapnąć. Na drugim brzegu widzimy
świetnie przygotowaną plażę – to Ośrodek Rekreacji i Sportów
Wodnych w Kaniowie. Dziś miało być nieco chłodniej niż
pierwszego dnia, ale na razie, jadąc niemal w pełnym słońcu
zbytnio tego nie odczuwamy. Po krótkiej przerwie zbieramy się w
dalszą drogę. Przez dłuższy czas prowadzi ona asfaltowymi
drogami, ale tutaj ruch też nie jest zbyt duży. Droga przebiega
malowniczo między innymi pomiędzy stawami hodowlanymi. Następnie
przemykamy przez Brzeszcze, aby wpaść do zielonego kompleksu
znajdującego się nieco dalej na północy. To kolejne miejsce na
odpoczynek. Tutaj też pojawia się wiele oznaczeń szlaków
rowerowych BNR (Brzeszcze na Rowerze) na takim samym pomarańczowym
tle jak nasz WTR. Musimy zachować czujność, żeby znowu nie szukać
szlaku, choć i tak w jednym miejscu gubimy oznaczenia. Na szczęście
po małym kółku i konsultacji z GPS-em bez problemu wracamy na
trasę.
Oświęcim - Rozkochów, czyli kiedy skończy się ten asfalt
Kolejnym punktem wyprawy jest Oświęcim
do którego prowadzi szlak rowerowy WTR, odbiegający nieco do Wisły.
To tu zaplanowaliśmy główny posiłek dnia. Trafiamy do pierwszego
punktu gastronomicznego, jaki pokazuje nam się w pobliżu trasy.
Choć szyld głosi „Dania barowe”, na miejscu dowiadujemy się,
że dostaniemy tu także zupę pomidorową, klasycznego
schaboszczaka, a także piersi z kurczaka w panierce. Taka informacja
sprawia, że od razu ściągamy plecaki i zajmujemy miejsca przy
stoliku na zewnątrz. Dziś wyruszyliśmy w trasę dość późno,
więc jesteśmy już solidnie głodni. Jak to zwykle bywa, ucinamy
sobie z właścicielem gospody pogawędkę o naszych dziwnych
sprzętach – rolkach terenowych Skike i o tym dokąd zmierzamy. Po
długim postoju czas ruszać w drogę. Musimy jeszcze tylko znaleźć
sklep, żeby zaopatrzyć się w wodę oraz małe co nieco na
śniadanie kolejnego dnia. Niestety Google Maps pokazuje nam, że
wszystkie sklepy przy naszej trasie są w niedzielę zamknięte.
Ostatnią deską ratunku pozostaje więc stacja benzynowa, do której
docieramy po krótkiej przejażdżce. Na szczęście jest dobrze
wyposażona i w zasadzie czujemy się w niej, jak w mini markecie,
kupując z półki świeże pieczywo. Tak zaopatrzeni mamy jeszcze do
pokonania bulwary nad Sołą w Oświęcimiu. Ścieżka prowadzi tu
częściowo asfaltami, a częściowo niestety betonową kostką. Na
szczęście te odcinki nie są zbyt długie. Dzięki tym ścieżkom
przejazd przez Oświęcim jest bardzo komfortowy, pomimo tego, że
przemieszczamy się niemal przez samo centrum.
Tuż za miastem docieramy w końcu do Wisły i przekraczamy jej nurt mostem. Na północnym brzegu zaczyna się ścieżka rowerowa poprowadzona wałami.
To bardzo długi odcinek z perfekcyjnym asfaltem i przepięknymi widokami. To one przytrzymują mnie na rolkach. Nie powiem – ostatnie kilometry tego dnia są ciężkie, a ręce nie chcą już pchać. Dodatkowo demotywująco działa na mnie gładki jak stół asfalt, no i wały, ciągnące się przed nami kilometrami. Przez to, że biegną zakolami wzdłuż rzeki, często widzimy rowerzystów, którzy jadą jakiś kilometr czy dwa przed nami. Przez to nie można sobie wyznaczyć krótkich odcinków do pokonania – takich jak „do tego drzewa”, „do zakrętu”, „za kolejne wzniesienie”. Za każdym razem miało się świadomość, że przed Tobą jeszcze długi odcinek po asfalcie, bez żadnego urozmaicenia. Stąd też polecam pokonywać tę trasę na świeżo, a nie po całym dniu jeżdżenia na rolkach terenowych. Na pewno dużym plusem są tutaj widoki na rozległe tereny zalewowe oraz na samą Wisłę. W promieniach zachodzącego słońca wyglądały wprost bajecznie.
Pod koniec tego odcinka przejeżdżamy pod drogą wojewódzką 781 (na północ od Zatoru) i wpadamy na objazd droga publiczną, ponieważ dalsza część ścieżki rowerowej jest aktualnie w budowie. Jest to jednak na tyle rzadko uczęszczany odcinek, że w zasadzie nie ma różnicy czy jedziemy nim, czy ścieżką rowerową.
Do miejsca noclegowego docieramy już
niemal o zmroku. To wypatrzony wcześniej na mapach MOR –
Rozkochów, czyli Miejsce Obsługi Rowerzystów. To punkt
przystankowy zaprojektowany specjalnie dla rowerzystów. Znajdziemy w
nim wiatę, ławki do siedzenia, miejsce z rusztem do zrobienia
grilla, a także toaletę. Ten przy miejscowości Rozkochów jest
naprawdę zadbany. Widzimy jednak, że kawałek dalej znajduje się
znacznie lepsze miejsce na spędzenie nocy w hamakach. Trawiasta
plaża nad starorzeczem Wisły i kilka drzew z dala od wody zachęcają
nas do rozbicia się właśnie w tym miejscu. Na miejsce prowadzi
droga wysypana tłuczniem, której nie sposób już pokonać na
rolkach. W weekendy pewnie jest tutaj problem z miejscem, bo całość
przygotowana jest dla wędkarzy. W niedzielny wieczór na szczęście
nie ma tu nikogo poza nami.
Po rozwieszeniu hamaków mamy mała wizytę. Okazuje się że to Straż Rybacka sprawdza, czy przez przypadek nie zamierzamy łowić. Dostajemy przy okazji pozwolenie na spędzenie tutaj nocy. Okazuje się bowiem, czego nie zauważyliśmy wcześniej, bo o zmroku tablica była słabo widoczna, że teren ten jest częścią ośrodka strażackiego. Pan strażnik na szczęście nie robi nam żadnych problemów i możemy biwakować dalej. Tego wieczora w końcu mogliśmy rozwiesić i nieco podsuszyć nasze przemoknięte od poranka rzeczy i tarpy.
Jak zwykle dzień kończy
się na nocnych rozmowach, wspomaganych rozgrzewającymi napitkami
;-) Szybko jednak urywa nam się film, bo tak długi dystans na
rolkach terenowych Skike drugi dzień z rzędu skutecznie wyciągnął
z nas wszystkie siły.
Dzień 3. Rozkochów – Kraków
(Tyniec) (ok. 46 km)
Poranek wita nas pięknym słońcem i lekkim wietrzykiem. Zapowiada się idealna pogoda na rolki terenowe. Po śniadaniu nie chce się nam zbytnio zbierać, ale po krótkim wyleżeniu w hamakach zaczynamy się zbierać. Na dziś przewidzieliśmy już dość krótki odcinek – mamy dotrzeć do Krakowa, co pozwoli nam zamknąć pierwszy etap Wiślanej Trasy Rowerowej, a w zasadzie dla nas WTS – Wiślanej Trasy Skikowej. Dzień zaczynamy od objazdu.
Wały po których dotarliśmy tu
poprzedniego dnia, są w dalszym przebiegu w remoncie, więc znaki
prowadzą nas objazdem przez okoliczne wsie. W sumie to i tak dobrze,
bo znów musimy podjechać po wodę do sklepu. 3 litry schodzą
bardzo szybko, kiedy używamy ich do picia i gotowania kolacji. Drogi
choć publiczne, to są bardzo mało ruchliwe, przez co jedzie się
bardzo przyjemnie. Przystanek wypada dopiero po kilku kilometrach w
Okleśnej. Stąd nieco bardziej ruchliwym fragmentem dojeżdżamy
znów do brzegów Wisły. Po drodze mijamy prom samochodowy i
kierujemy się na wschód. Wkrótce rozpoczynają się jedne z
poważniejszych podjazdów na trasie. Wspinamy się cały czas do
góry aż do miejscowości Kamień. Kilkadziesiąt metrów
przewyższenia zyskujemy może nie z lekkością motyli, ale też nie
wspominam tego podjazdu jakoś strasznie. Jest długi, często
korzystam z kroku klasycznego, ale w sumie bardzo przyjemnie się go
podjeżdża. Na a w Kamieniu zaczyna się zjazd. I też jest długi i
przynosi dużo frajdy. Całość biegnie w ruchu ulicznym, toteż
znów mamy szczęście, że jest tu dość mały ruch.
W szybkim tempie znów docieramy nad Wisłę i przekraczamy ją podziwiając zaporę wodną i elektrownię w Łączanach. Być może nie jest to Tama Trzech Przełomów, ale ilość wody przelewająca się przez zaporę w każdej sekundzie robi wrażenie.
Stąd jeszcze kawałek wzdłuż rzeki podążamy wąskimi asfaltami, na których w zasadzie nie ma ruchu, a następnie wpadamy na wały i równą jak stół ścieżkę rowerową. Obiecująco wyglądają po drodze znaki, że już za parę kilometrów będzie „Ranczo Fortuna”. Perspektywa odpoczynku z zimnymi napojami w ręce motywuje do przyspieszenia. Jesteśmy mocno zwiedzeni, gdy okazuje się, że na miejscu jest już wszystko zamknięte. No cóż, musimy obejść się smakiem i ruszamy dalej. Pomimo tego, że dziś jest najchłodniejszy dzień z całej wyprawy, to i tak słońce daje się nam we znaki, więc zarządzamy odpoczynek na drodze w cieniu drzew. Kolejny postój wypadnie dopiero w Ochodzy, gdzie znajdziemy w końcu otwarty sklep spożywczy. Stąd kierujemy się wałami na Samborek (dzielnica Skawiny). Niestety stąd do Tyńca prowadzi objazd WTR wytyczony po drogach publicznych.
Szczerze mówiąc był tu chyba największy ruch samochodowy z całej
trasy. Szczególnie nieprzyjemny jest podjazd na wzgórza pomiędzy
Tyńcem a Skawiną. Wąska droga, w większości bez pobocza sprawia,
że samochody mijają nas niemal na styk. Z pewnością mogę
wszystkim odradzić ten odcinek, nawet do podróżowania rowerem i
dziwię się, że ktoś wyznaczył go na objazd WTR. Spoglądając na
mapy widać tam całkiem sporo bocznych dróg, więc jeśli tylko ma
czas, to można spokojnie poszukać innej drogi. My jednak dążymy
już do końca trzeciego etapu, więc jedziemy zgodnie z
oznaczeniami. Po drodze mijamy tablicę a napisem Kraków, więc
jednak dotarliśmy aż tutaj. Ostatecznie kończymy naszą wycieczkę
niedaleko Opactwa Benedyktynów w Tyńcu, niemal nad brzegiem Wisły.
Daliśmy radę!
Podsumowanie wyprawy na rolkach
terenowych Skike po WTR
Czy warto było się wybierać w tak
długą podróż na rolkach terenowych? Z całą pewnością tak!
Bycie w podróży to coś wspaniałego, szczególnie jeśli nie jest
się ograniczonym przez zarezerwowane noclegi. Dzięki hamakom
zyskaliśmy dużo swobody co do planowania odpoczynków i długości
planowanych etapów. Ostatecznie udało nam się zrealizować cel,
który na początku nieśmiało pojawiał się w naszych głowach,
czyli dotrzeć od źródeł Wisły aż do Karkowa.
Jeśli chodzi o sam przebieg szlaku to
uważam go za bardzo interesujący. Być może nie nazwałbym go
idealnym, ale z pewnością przebiega przez ciekawe turystycznie i
widokowo tereny. Z drobnych niedociągnięć z pewnością
wymieniłbym oznakowanie szlaku, które w pewnych momentach nie
istnieje lub jest zarośnięte. Przeszkadzają też fragmenty w
budowie, które trzeba omijać objazdami, ale w sumie dzięki temu
można pozwiedzać polskie wsie. Także oznaczenia odległość do
kolejnych miejscowości są ustawiane bardzo różnie. Czasami
brakuje ich przez kilkadziesiąt kilometrów. Te drobne niedogodności
można z łatwością naprawić poprzez konsultację ze smartfonem i
sprawdzeniem przebiegu szlaku na tracku GPS. Jeśli poszukujemy
ciekawej trasy to z pewnością WTR jest dobrą propozycją. Warto
zaznaczyć, że trasę pokonywaliśmy na rolkach terenowych Skike V9
Fire i Tour z kołami 200 mm. Na takim sprzęcie żaden teren po
drodze nie stanowił dla nas większego wyzwania. Przy mniejszych
kołach na pewno odcinki szutrowe będę wymagały włożenia
znacznie większej siły w ich pokonanie, jednak powinny być jak
najbardziej przejezdne.
Sam szlak WTR to również dobra
inspiracja na krótsze wycieczki, jeśli zdecydujemy się pokonać
tylko wybrany fragment trasy. Odpowiednio dobierając odcinek, możemy
cieszyć się zarówno pięknymi szutrami, jak i gładkim asfaltem –
kto co woli. Warto przy tym zaznaczyć, że większość odcinków na
wałach jest oznaczona jako ścieżka rowerowa, więc na rolkach
jesteśmy tam niejako intruzami. Na szczęście mały ruch i
wyrozumiałość rowerzystów, którzy często dawali znać, kiedy
chcieli nas minąć, pozwala sądzić, że zupełnie im na tej
ścieżce nie przeszkadzamy.
Mam nadzieję, że ten świetnie spędzony czas będzie pierwszym etapem dłuższego projektu. Zostało bowiem jeszcze wiele odcinków WTR do pokonania. Także liczę na Ciebie Krzysztof, że w końcu dotrzemy nad Bałtyk i domkniemy tą niesamowitą przygodę, rozpoczętą przy źródłach Wisły pod Baranią Górą!
A na deser film z całego przejazdu: