Słońce jeszcze nie wstało. Wymykam się z pokoju i zbieram przygotowane poprzedniego wieczoru rzeczy. Kask, rękawiczki, torba biodrowa ze sprzętem, kije, rolki. Staram się być cicho, żeby nie obudzić żony. Na wakacjach nigdy nie wstajemy o 5 rano. Jednak decyzja została podjęta. Jadę dookoła wschodniej części Laguny Weneckiej na rolkach terenowych Skike. Dziś ma być upalnie, więc im wcześniej wyjadę, tym większą część drogi przejadę w znośnej temperaturze. No a poza tym uniknę tłoku w tramwaju wodnym do Wenecji.
Do Wenecji na nartorolkach terenowych Skike
Wyprawa na rolkach terenowych do Wenecji zawsze chodziła mi po głowie. Tylko jak to zrobić z sensem, skoro w całej zabytkowej części Wenecji nie można jeździć na rowerach, rolkach czy deskorolkach? To proste, Wenecja musi być tylko jednym z punktów na trasie. Początkowe poszukiwania optymalnej trasy na mapach google i na lokalnych stronach internetowych raczej mnie zniechęcały. W końcu jednak trafiam na informacje, że w zasadzie niemal zaraz za lotniskiem pod Wenecją zaczyna się droga rowerowa. Do opracowania pozostaje więc tylko trasa, do tego miejsca, później będzie już gładko.
Start o poranku – trasa na Skike do Punta Sabbioni na tramwaj wodny
Zbieram się więc sprawnie i przy pierwszych promieniach słońca wyjeżdżam z campingu. Zaspany recepcjonista nawet mnie nie zauważa. Pierwsze zaskoczenie o poranku to mgła unosząca się nad polami wokoło. Teraz już wiem, czemu na autostradach w tym regionie często są znaki z ograniczeniem do 60 km/h i dopiskiem In caso di nebbio – w przypadku mgły. Ja na rolkach terenowych na szczęście nie muszą się przejmować żadnymi ograniczeniami. Ruszam więc z miejscowości Ca’Vio w kierunku Punta Sabbioni. To tylko kilka kilometrów, ale nie mogę się spóźnić na prom, bo będę musiał czekać kolejne pół godziny na następny. Ilość wilgoci w powietrzu jest tak duża, że koszulka po kilkuset metrach przykleja mi się do pleców, a uchwyty kijów są mokre, jakbym dosłownie jechał na Skike w deszczu. Na szczęście jest ciepło, więc nie przeszkadza to aż tak bardzo. Jadąc spokojnym tempem docieram do Punta Sabbioni i w automacie kupuję bilet na Vaporetto – tramwaj wodny pływający po Lagunie Weneckiej.
O 6 rano jedynymi pasażerami są miejscowi – pewnie płyną do pracy. Część osób pogrążonych w smartfonach, część jeszcze dosypia. Na całym promie, na którym w ciągu dnia ciężko wetknąć szpilkę, teraz jest tylko kilkanaście osób. Najpierw płyniemy jednak na wyspę Lido. Tutaj pierwszy przystanek po drodze do Wenecji. Część osób wysiada, a my płyniemy dalej, już bezpośrednio na Plac Św. Marka. Słońce jakoś wolno wstaje dzisiejszego dnia, więc na wodzie cały czas można podziwiać przepiękne kolory wschodu.
Z nartorolkami przez Wenecję - Plac św. Marka
W końcu dopływamy do celu i wysiadam na Wenecki brzeg. Jak tu pusto. Współpasażerowie szybkim krokiem rozchodzą się na wszystkie strony i znikają w pobliskich uliczkach i ciasnych przejściach. Siadam więc spokojnie na ławeczce i zerkam do smartfona na mapę.
Muszę się przedostać na drugi koniec Wenecji – do mostu który łączy zabytkową cześć miasta ze stałym lądem. Dopiero tam kończy się strefa ruchu pieszego i będę mógł legalnie założyć nartorolki. Trochę kusi mnie, żeby założyć rolki Skike już tutaj, ale perspektywa mandatu zaczynającego się od 200 euro, a także liczne mostki ze schodami po drodze, skutecznie wybijają mi ten pomysł z głowy. Biorę więc rolki i kije w ręce i ruszam. Wpierw trafiam na Piazza San Marco - Plac św. Marka. Wkoło nie ma niemal nikogo. No może nie licząc fotografów polujących na ujęcia o wschodzie słońca. Przy zabytkowych fasadach budynków i rzeźbach pozują modele, a także modelki w fantazyjnych sukniach. Poza tym Plac Świętego Marka jest cały dla mnie. Cykam więc fotkę i ruszam dolej.
Oprócz fotografów na placu jest też dużo sprzątaczy. Uwijają się, żeby usunąć papierki, butelki i mnóstwo innych śmieci jeszcze przed przybyciem turystów. Nie wiem czy to pozostałość po nocnych imprezach czy po wczorajszych gościach w mieście kanałów. Ruszam dalej w wąskie uliczki kierując się w stronę Mostu Rialto. W zupełnie pustych zaułkach moje kroki niosą się echem. Z jednej strony ta cisza zupełnie nie pasuje mi do Wenecji – tak tętniącej życiem za dnia i niemal oblężonej przez turystów. Z drugiej strony jest w tym coś magicznego. Czyż nie tak samo wyglądała Wenecja w czasach dożów, kiedy to nad ranem możni wracali z hucznych zabaw i bali? Chłonę więc atmosferę i co jakiś czas przekładam rolki z ręki do ręki, bo niesienie ich jest nieco męczące.
Nartorolkarz na moście Rialto
Docieram do Mostu Rialto – jednego z najbardziej znanych punktów w Wenecji, który pojawił się już w niezliczonej ilości filmów. Prawie nikogo nie ma, więc spokojnie mogę pozować z nartorolkami. Ruch jest na tyle mały, że nawet nikt nie próbuje zepsuć mi kadru, wchodząc między mnie a ustawiony na statywie aparat.
Oparty o balustradę rzucam jeszcze okiem na przepływające pod mostem nieliczne statki i łódki. W końcu ruszam dalej. Kawałek drogi jeszcze przede mną. Nartorolki Skike zaczynają już nieco ciążyć, ale dla chwili przerwy pozuję jeszcze na uroczym mostku. W końcu docieram do dworca kolejowego w Wenecji. Tutaj jest już nieco więcej osób. Z walizkami zmierzają w stronę pustych uliczek, z których właśnie przyszedłem. Kieruję się na zachód i przekraczając kolejny most w końcu docieram do znaków, które informują, że tu już kończy się strefa piesza.
Tutaj znajdują się parkingi na których można zostawić samochód. Są też parkingi na rowery. Dla jednośladów można nawet wynająć zamknięte skrytki, dzięki czemu osoby podróżujące z sakwami mogą zamknąć rower wraz z dobytkiem na całą dobę, żeby pozwiedzać Wenecję pieszo. Mnie jednak one nie interesują. Zakładam rolki i ruszam w stronę mostu łączącego Wenecję na wodzie z jej częścią na stałym lądzie, a więc dzielnicą Mestre.
Na Skike do Mestre – w kierunku stałego lądu
Po moście jeżdżą pociągi, samochody i rowery. Dla tych ostatnich na szczęście wydzielono osobne miejsce do jazdy. Początkowo jest to pomost zawieszony nad wodą. Deski, z których jest wykonany dudnią o metalowe stelaże pod nimi, kiedy po nich przejeżdżam. Wkrótce wjeżdżam już na asfaltowy odcinek, którym jedzie się znacznie wygodniej. Most jest całkiem długi, jednak po drodze mijam tylko kilku rowerzystów. Jest jeszcze nieco za wcześnie na większy ruch wycieczkowy.
Wkrótce wjeżdżam na stały ląd. Ścieżka rowerowa zaczyna nieco kręcić, ale wydaje mi się, że zmierzam w dobrym kierunku. Co prawda myślałem, że po dostaniu się na ląd uda mi się przedostać do parków, które znajdują się bardziej na wschodzie, jednak trasa szybkiego ruchu skutecznie ogranicza mi pole manewru. Jadę więc zgodnie z oznaczeniami i szybko docieram do terenu zabudowanego i dworca kolejowego. Ten jest akurat w remoncie i ścieżka rowerowa się kończy, a trasa schodzi do podziemnego tunelu. To jedyny sposób aby przedostać się na drugą stronę torów i trasy szybkiego ruchu. Wyłaniam się po drugiej stronie. Szybki wgląd do map w Stravie upewnia mnie co do kierunku jazdy, więc ruszam dalej.
Miasto jest całe uśpione. Trudno się dziwić, jest niedziela rano, Włosi dosypiają więc pewnie wczorajsze imprezy i spotkania towarzyskie. Na ulicach widać tylko pojedyncze osoby. Nie ma też niemal samochodów. Szybko znajduję ścieżkę rowerową, którą wygodnie poruszam się we wcześniej wytyczonym kierunku. Mijam jakiś kanał, ale to już nie to samo, co w zabytkowej Wenecji. Planując trasę myślałem, że będę jechał przez mocno zabudowane centrum, jednak już po kilkunastu minutach jazdy trafiam na przedmieścia. Trawniki drzewa, dość niska zabudowa. Po drodze zaskakuje mnie polski akcent- rondo Marie Curie. Powoli obieram kierunek na północ. Niestety ze wstępnych ustaleń wyszło mi, że do lotniska pod Wenecją nie da się w wygodny sposób dojechać na rolkach. Jest możliwość dotarcia chodnikiem z kostki betonowej wzdłuż głównej ulicy, choć i tego nie jestem pewien w 100%. Z tego względu wyszukałem znacznie ciekawszą trasę, która ma ominąć lotnisko dużym łukiem od północnej strony. Z moich wstępnych ustaleń wynika, że będzie prowadzić w większość po wąskich asfaltach z małym natężeniem ruchu oraz po drogach/ścieżkach/szlakach rowerowych.
Drogi na Skike pod Wenecją
Droga przez Mestre mija niemal niezauważenie i zaraz wyjeżdżam z miasta. Naprzód prowadzi piękna asfaltowa ścieżka pieszo-rowerowa. Po drodze mijam Forte Casenz. Mając nadzieję na jakieś spektakularne miejsce zbaczam na szutrowe ścieżki do parku. Jadę kawałek przez las i niby już jestem na miejscu, ale fortu coś nie widać. Spodziewałem się czegoś spektakularnego, a to po prostu kolejne bunkry/umocnienia. Szara betonowa bryła nie wyróżnia się niczym szczególnym. Sama okolica jest jednak bardziej przyjemna. Piękny widok na staw, wkoło lasy. Gdybym nie był w trasie z pewnością zapuściłbym się dalej po szutrowych ścieżkach. Wracam więc do mojej głównej trasy, która biegnie wzdłuż szosy. Na szczęście ścieżka dla rowerów i pieszych jest wytyczona zupełnie osobno, dzięki czemu jedzie się bardzo komfortowo.
Wkrótce docieram do miejscowości Dese. tutaj warto pamiętać, że na zakręcie przy kościele trzeba odbić w prawo w Via Litomarino. Dzięki temu uciekam głównej drogi. Co prawda ruch i tu jest nieduży, ale na drodze, w którą właśnie skręcam powinien być jeszcze mniejszy, a o to przecież chodzi. Początkowo mijam gospodarstwa, ale po kilku zakrętach wydostaję się na bardzo długą prostą, która prowadzi dokładnie na wschód. Po lewej stronie rozciągają się rozległe pola. Wieje lekki wietrzyk, a słońce przyjemnie grzeje.
Co jakiś czas mijają mnie rowerzyści, więc ta trasa musi cieszy się powodzeniem wśród turystów i trenujących kolarzy. Chciałoby się jechać tak bez końca, ale wkrótce muszę skręcić na północ, żeby przejechać mostem nad rzeką Dese. Podczas planowania trasy ten most wydawał się najbardziej sensownym punktem.
Zaraz za rzeką wpadam do miasteczka Marcon (Zuccarello). W pełnym słońcu dnia wszyscy mieszkańcy gdzieś się pochowali i budynki wyglądają jak wymarłe. Kolejnym miasteczkiem jest San Liberale. Tu zwracam uwagę na kolejny polski akcent, czyli ulicę Jana Pawła II, a w zasadzie uliczkę, na jednym z osiedli. Zaraz potem docieram do nieco główniejszej drogi. Za miasteczkiem niestety kończy się chodnik i muszę zjechać na szosę. Do pokonania mam niedługi odcinek do następnego rozjazdu. Tu trzeba mocno uważać na samochody, bo jeżdżą dość szybko. Szybko jednak odbijam na boczną drogę.
Do samego Quatro d’Altino niemal nie wjeżdżam, tylko prześlizguję się po granicy miejscowości. Wkrótce skończy się wygodna droga asfaltowa, a zaczną szutry. Poprowadzona wzdłuż szosy ścieżka wysypana kamyczkami wydaje mi się bardzo dobrym rozwiązaniem, jednak po parudziesięciu metrach mój entuzjazm nieco gaśnie. Całość nie jest zbyt dobrze utwardzona. Przy odpychaniu kamienie strzelają spod kół, a ja jakoś nie mogę nabrać satysfakcjonującej mnie prędkości. Jadę niby po płaskim, a czuję, jakby cały czas było pod górę. Przesuwam się jednak do przodu sprawdzonym „kulawcem”.
W takim stylu docieram nad rzekę Sile. Tutaj ścieżka początkowo nieco się polepsza. Prowadzi skarpą na rzeką, a rosnące przy niej drzewa zapewniają przyjemny chłód. Mijam kilku rowerzystów, którzy mkną tym szlakiem zdecydowanie szybciej ode mnie.
Z powrotem nad Lagunę Wenecką
Ścieżka prowadzi w kierunku Laguny Weneckiej, a przynajmniej mniej więcej prowadzi. Wije się bowiem przy samym brzegu rzeki, raz stając się nieco szersza, innym razem się zwęża. Po drodze mijam zabudowania wiosek. Po prawej jest też szosa i na rowerze z wąskimi oponami można by się pokusić o jazdę asfaltem. Ja jednak już trochę asfaltów mam dziś za sobą, więc wybieram szuter w otoczeniu przyrody. Poza tym co to za radość, być co chwila wymijanym przez samochód na wąskiej drodze.
I tak wkrótce docieram nad wodę, a konkretnie do Portegrandi. Tutaj znajduje się niewielka przystań dla łodzi oraz śluza oddzielająca wody kanału od Laguny. Mam fart i trafiam akurat na moment, kiedy przejazd przez śluzę jest zamknięty. Na szczęście tylko chwilowo. Z kilkoma osobami oczekujemy, aż ciężkie wrota się domkną i będzie można przejść na drugi brzeg. W słońcu jest bardzo gorąco, więc momentalnie po stanięciu oblewa mnie fala potu. Ale może lepiej, że jest tak, niż miałoby padać.
Zaraz za śluzą zaczyna się ścieżka rowerowa wzdłuż brzegu Laguny, jednak rozłożyste drzewo, oferujące kuszący cień na trawie po drugiej stronie drogi, skłania mnie do małego przystanku. Zresztą od rana prawie nic nie jadłem, więc pora uzupełnić nieco kalorii, żebym nie osłabł w drugiej części trasy. Wyciągam więc moją ciabattę z szynką, oliwkami i co tam jeszcze udało mi się do niej wcisnąć i zajadam ze smakiem, zapijając rozgrzaną wodą z butelki. Po tylu kilometrach w nogach wszystko smakuje wybornie.
Jeszcze tylko telefon do żony, że żyję, że jadę, jakieś foto i krótkie nagranie na kamerce dla potomnych i mogę ruszać. Oj nie chce się zebrać w takim upale, ale ciekawość co będzie dalej wygrywa.
Wzdłuż Laguny Weneckiej na rolkach Skike
Początkowo szutrowa droga prowadzi z dala od Laguny. Po prawej rozciągają się zielone łąki, a gdzieś w krzakach ukryte są ruiny starych zabudowań gospodarczych czy pałacyków. Po lewej ogranicza mnie kanał, a zaraz za nim ciągnie się główna szosa. Czasami niknie za wysoką trawą czy trzcinami, ale raz po raz można dojrzeć przesuwające się po niej samochody. Co za radość mknąć tak na rolkach terenowych i czuć wiatr we włosach!
Po niedługim czasie trafiam znów nad brzeg Laguny Weneckiej. W zasięgu wzroku same płycizny i niewysokie wysepki będące siedliskiem dla mnóstwa ptaków. Gdzieś po drodze mijam stoły piknikowe przy których ucztują Włosi. Oj dołączyłoby się do takiej niedzielnej uczty z lasagną, spaghetti, czy cokolwiek przywożą ze sobą nad wodę. Ja jednak jadę dalej podziwiając widoki i zgadując co to za budynki rysują się na odległym horyzoncie i czy będę koło nich dzisiaj również przejeżdżał. W międzyczasie zaczyna się asfalt, a w zasadzie ścieżka ni to z betonu, ni to z kamyczków, ni to z asfaltu. U nas nie ma chyba takich nawierzchni. Ale jedzie się po tym całkiem wygodnie. Tak jak pierwszy odcinek od śluzy był niemal cały w słońcu, tak tu zdarzają się drzewa i nieco cienia, niestety nie na długo.
Temperatura daje się we znaki i powoli kończy mi się woda. Trzeba oszczędzać każdy łyk, bo nie wiadomo kiedy będzie okazja do napełnienia butelek. Mój cel na teraz to knajpka z chłodnymi napojami. Już wyobrażam sobie jak usiądę sobie w cieniu sącząc mrożoną herbatę. No i w końcu marzenie się ziszcza. Lądują bowiem w Camporea – miejscu przyjaznym dla wszystkich okrążających Lagunę, a w szczególności rowerzystów (no i rolkarzy terenowych). Tutaj robię dłuższy odpoczynek, spijając od razu dwie szklanki jakiegoś dziwnego napoju, którego smak to coś pomiędzy kompotem i lemoniadą. Niestety z językiem włoskim u mnie kiepsko i nie wiem co to było, ale smaczne.
Rolki terenowe Skike jak zwykle wzbudzają zainteresowanie wśród kilku rowerzystów. Po nieco dłuższym odpoczynku ruszam szutrową ścieżką w dalszą drogę.
W drodze do Jesolo
Tym razem nie są to jednak łatwe i przyjemne szutry, ale miejscami dość wąska droga/ścieżka z mocno luźnymi kamyczkami, więc często muszę pchać na samych kijach. Nie jest to coś, co szczególnie lubię, ale nie mam wyboru. Jeśli chcę jechać możliwie blisko laguny to jedyna opcja. Co prawda jeśli oddaliłbym się od zatoki o jakieś 100-200 metrów mógłbym jechać wąską asfaltową drogą, ale nie zawsze wybiera się to, co łatwiejsze. Tym razem stawiam na bardziej męczące szutry. Po drodze trafiam na małą wieżę widokową. Na niej wisi jakieś ostrzeżenie o gniazdach os. No cóż, z duszą na ramieniu wchodzę na górę. Os na szczęście nie widać, za to okolicę jak najbardziej. Może nie są to jakieś spektakularne widoki, ale z wysokości widać znacznie więcej niż z poziomu gruntu. Po krótkiej przerwie schodzę więc i ruszam dalej. Nie powiem, ten odcinek jest dosyć męczący i raczej nie wyobrażam sobie pokonywać go na kołach mniejszych niż 200 mm. W końcu docieram jednak do asfaltu, jednak tylko go przecinam i wjeżdżam na szutrową ścieżkę wijącą się wzdłuż rzeki/kanału Fiume Sile.
Ostatecznie jednak trafiam na asfalt. Rolki toczą się bajecznie łatwo. Jednak czasami dobrze jest wyjechać na zwykłą wiejską drogę.
Mknę więc w stronę Jesolo. W tych stronach byłem już wcześniej.
W samym Jesolo, nad kanałem odbywają się akurat zawody wioślarzy. Pływają na specyficznych łodziach, które wyglądają jak nieco mniejsze gondole. Wiosłują też jak na gondoli stojąc w łodzi i pchając wiosło, jednak zamiast jednego gondoliera w każdej łodzi jest dwóch wioślarzy – jeden z przodu i jeden z tyłu. Zawodnicy akurat rozgrzewają się pomiędzy mostami. Mają całkiem dobre przyspieszenie, jak na tak specyficzną technikę wiosłowania. Publiczność na brzegach urządza sobie w tym czasie piknik. Zawody póki co nie startują, więc po krótkim odpoczynku na ławce wyruszam w dalszą część trasy.
Szutrowe drogi wzdłuż rzeki Fiume Sile
Cały czas podążam wzdłuż Fiume Sile. Początkowo asfaltem, jednak wkrótce ustępuje on drodze szutrowej. Niby jedzie się tu dość dobrze, ale kamyczki są luźne, więc trzeba być skupionym na każdym odepchnięciu. Widoki są cudowne i prawie nikogo po drodze nie mijam. Tu można się naprawdę dobrze zrelaksować.
Na końcu drogi znajduje się śluza oddzielają Fiume Sile od Canale Casson. Żeby kontynuować wycieczkę muszę po niej przejść, ale kiedy dojeżdżam, szlabany są zamknięte i świecą się czerwone światła. Czekam więc w pełnym słońcu na łódkę, statek czy cokolwiek ma przepłynąć przez śluzę. Po 5 minutach zaczynają się zjeżdżać rowerzyści, zarówno z kierunku z którego przyjechałem, jak i z drugiego brzegu. Czekamy, czekamy i czekamy. Śluza zaczyna się domykać, ale znów się otwiera. W końcu, po kwadransie albo i dłużej, przypływa łódź i korzysta ze śluzy. W sumie spędzam tu jakieś pół godziny, zanim przejście się dla nas otwiera.
Po drugiej stronie ruszam wzdłuż Canale Casson na zachód. Wygodną ścieżką docieram do urokliwego Lio Piccolo. Stąd droga wiedzie wzdłuż Laguny. Od campingu dzieli mnie już tylko kilka wąskich dróg. Na koniec muszę nieco przyspieszyć, bo z północy nadciągają burzowe chmury i zaczyna coraz mocniej wiać. Wycieczkę na szczęście kończę bez opadów – trochę zmęczony, ale bardzo usatysfakcjonowany.
Do Wenecji i wkoło Laguny Weneckiej na Skike - podsumowanie
To była świetna przygoda i naprawdę dobra trasa. Mnóstwo było na niej ścieżek rowerowych, szutrowych dróg i spokojnych, wiejskich asfaltów. No i te widoki po drodze. Oczywiście sama Wenecja, ale też mijane miasteczka i wsie. Spokojne, wręcz sielskie krajobrazy, Włosi piknikujący nad laguną i nad kanałami. Atmosfera tych miejsca jest dla mnie naprawdę wyjątkowa i mam nadzieję, że jeśli tylko będziecie mieli możliwość wyruszenia na podobną wycieczkę w tym rejonie, poczujecie ten sam rodzaj fascynacji tą wyjątkową okolicą. Całe szczęście, że Laguna Wenecka jest tak duża. W głowie już powstaje plan, aby w czasie następnej wizyty objechać na rolkach zachodnią, a w zasadzie południową część Laguny Weneckiej.
Trasę pokonywałem w maju 2022 roku w niedzielę, więc ruch na odcinkach prowadzących po wiejskich szosach był naprawdę znikomy. Niestety nie wiem, jak to wygląda w normalne dni robocze. No i oczywiście na koniec mapka z podsumowaniem trasy.
Winiu
SUPER relacja czytając czuję jakbym tam był