Co roku wybieramy się zgraną ekipą na kilkudniową wycieczkę na rolkach terenowych Skike. Oczywiście targamy ze sobą zdecydowanie za dużo sprzętu, bo noclegi planujemy na dziko, w hamakach. Tym razem postanowiliśmy odwiedzić tak wychwalane przez wszystkich Jezioro Czorsztyńskie oraz Przełom Dunajca. No a skoro już mieliśmy się znaleźć w tych okolicach, to jak tu nie zdobyć też szczytu Turbacza. I tak oto, po licznych zawirowaniach z terminami, w sobotę rano udaliśmy się do Nowego Targu w składzie Krzysztof, Wojciech i ja. 3 osoby to idealna ekipa, żeby w miarę łatwo znaleźć miejsce do rozwieszenia hamaków. Ale o tym później.
O tym jak weszliśmy na Skike na Turbacz i dlaczego nie jest to najlepszym pomysłem (dzień pierwszy)
Początek naszej wycieczki miał miejsce na jednym z parkingów w Nowym Targu. Niestety dotarliśmy tam samochodem nieco później niż zakładaliśmy, więc ubrani, na rolkach, z plecakami i gotowi do startu byliśmy dopiero około 12. Przy krótkich wrześniowych dniach godzina startu była dość późna, ale nie zamierzaliśmy się tym przejmować. Ochoczo ruszyliśmy w kierunku szlaku rowerowego, który miał nas zaprowadzić do schroniska pod Turbaczem.
Pierwsze metry to oczywiście jak zawsze próba opanowania kilkunastokilogramowego plecaka, który zdecydowanie zaburza równowagę. Na szczęście to nie pierwszy wyjazd z takim bagażem i już po kilkuset metrach dostosowujemy ruchy do nadprogramowego obciążenia.
Kilka słów o człapaniu w Skike na Turbacz
Już wyjazd z Nowego Targu zapowiada, że będzie ciężko, bo cały czas jest pod górę, w dodatku po chodnikach z betonowej kostki. Wkrótce jednak zjeżdżamy na szlak. Po kilkuset metrach w górę okazuje się jednak, że za późno odbiliśmy od głównej drogi i zamiast na spodziewany szlak rowerowy, trafiliśmy na krótszy, ale bardziej stromy szlak pieszy. Nie zamierzamy się już jednak cofać i dziarsko podążamy do góry.
Wkrótce docieramy do drogi pełnej dużych, luźnych kamieni, jak to u nas w górach. Niestety jazda na rolkach Skike w tym miejscu się kończy, a zaczyna człapanie do góry. Oczywiście się nie poddajemy i myśl o ściągnięciu rolek nawet nie przelatuje nam przez głowy.
Jest ciepło więc nie spieszymy się za bardzo. Nikt nas też nie goni. Po drodze pałaszujemy małe zapasu i odpoczywamy w zielonej jeszcze trawie. Trzeba korzystać, póki bura jesień na dobre nie zadomowiła się jeszcze w górach.
Po mozolnym człapaniu docieramy do szlaku rowerowego, który tu łączy się z pieszym w jedną drogę. Niestety szlak jest wyznaczony typowo pod rowery górskie, więc nawierzchnia zbytnio się nie zmienia. Pod górę to w większości wielkie, luźne kamienie, po których po prostu idziemy. Sytuacja nieco się odmienia gdy docieramy na grzbiet. Tu nieco się wypłaszcza, a nawet jest nieco z górki. Możemy przejechać spore fragmenty trasy, jak zwykle wzbudzając spore zainteresowanie wśród pieszych turystów.
Po niedługim czasie docieramy do Kaplicy Matki Boskiej Leśnej (Królowej Gorców). Po obejrzeniu kapliczki i małej przekąsce ruszamy w stronę Schroniska pod Turbaczem.
O ile na podejściu nie spotkaliśmy tłumów, tak przy schronisku jest dość tłoczno. Nie ma się co dziwić. Pełnia słońca i temperatura około 25 stopni przyciągnęła wielu miłośników wędrówek, kolarstwa górskiego no i trzech amatorów rolek terenowych.
W Skike na Turbaczu – tylko raz
Ze schroniska zostało już tylko kilkaset metrów na sam szczyt Turbacza. Tu znów duże kamienie i człapanie. W końcu jesteśmy – na rolkach Skike na Turbaczu. Nigdy tu wcześniej nie byłem, stąd spodziewałem się czegoś więcej. Widoki niestety nie są wyjątkowe. To samo było widać już znacznie niżej. Jakiś „biedny” ten szczyt. No cóż, może warto wrócić na niego zimą, na biegówkach? W każdym razie mamy odhaczoną kolejną górę. Czy wybrałbym się na niego jeszcze raz na rolkach terenowych? Raczej nie. Raz zdecydowanie wystarczy. No chyba, że ktoś woli człapanie na rolkach zamiast jazdy na nich – wtedy cel w postaci Turbacza będzie idealny ;-)
Robi się późno i musimy ruszać w dalszą trasę. Startujemy w kierunku Trzech Kopców przez Halę Długą. Piękne widoki i wreszcie możliwość jazdy wynagradzają nam mozolne podchodzenie pod Turbacz.
Uważajcie na trasy rowerowe w Gorcach ;-)
Nasze szczęście nie trwa jednak zbyt długo. Żeby dostać się na Jaworzynę Krynicką musimy pokonać drogę z drewnianych bali. Kto wpadł na pomysł wyłożenia czymś takim szlaku rowerowego, nie wiem. Na szczęście nie jest to bardzo długi odcinek, ale nie wyobrażam sobie, żeby pokonywać go na przykład w deszczu. Upadek na śliskim drewnie murowany.
Po męczącej drodze meldujemy się na Zasadnym, skąd będziemy zjeżdżać czerwonym szlakiem do miejscowości Rzeki. Ta trasa rowerowa miejscami jest nawet przyjemna, ale na większości dystansu trzeba zachować bardzo dużą uwagę. Luźne i często omszałe kamienie skutecznie zaburzają równowagę podczas zjazdu. Pod koniec musimy się już nieco spieszyć, bo zaczyna się ściemniać. Ostatnie metry tego dnia pokonujemy w zasadzie już po zmroku.
Ostatecznie trafiamy na pole biwakowe Trusiówka. To tu będziemy nocować. Drzew nie ma, za to zajmujemy wiatę, która idealnie nadaje się do rozwieszenia naszych hamaków. O samej organizacji pola biwakowego, które należy do Gorczańskiego Parku Narodowego lepiej nie będę się wypowiadał. Jedna toaleta na jakieś 15 namiotów i brak wody, którą trzeba nosić z pobliskiego potoku. No można by o to wszystko lepiej zadbać. Na szczęście w dobrym towarzystwie takie niedogodności zupełnie nie przeszkadzają, a pozostają tylko dobre wspomnienia, szczególnie te z długich wieczornych debat o skikach i wielu innych tematach...
Przez góry, doliny, nad rzekę, w kierunku Dunajca na nartorolkach terenowych (dzień drugi)
Rano zdecydowanie czujemy, że poprzedniego dnia dostaliśmy w kość. Nie chodzi tu nawet o pokonane kilometry czy przewyższenia, ale raczej o ciężkie plecaki i bardzo wymagający teren. Dziś teoretycznie ma być łatwiej, ale też i znacznie dalej.
Na początku dnia musimy wydostać się z doliny, którą płynie rzeka Kamienica. Drogą pożarową zmierzamy więc w stronę Faronówek. Droga szutrowa, być może nie najlepsza, ale w porównaniu do trasy z poprzedniego dnia to niebo a ziemia.
Na tym podejściu nagle strzela mi sprężyna w moich Skike V9 Tour 200 mm. Na szczęście to znana usterka i mam ze sobą zapasową sprężynę. 5 minut i całość jest wymieniona i gotowa do dalszej drogi.
Odcinek między Faronówkami a Magorzycą biegnie dzikimi drogami, wprost przez łąki. Widoki są przecudne. Pomimo tego, że drogi są mocno zarośnięte i miejscami zalane wodą, bez problemu pokonujemy kolejne kilometry.
Na naszej trasie jedynie w Kurosicy obrana przez nas droga okazuje się zagrodzona elektrycznym pastuchem. Obchodzimy gospodarstwo zarośniętym parowem i brodząc w trawie po kolana ostatecznie udaje nam się wydostać na drogę. Na szczęście wszystkie psy były zamknięte za płotem.
Wkrótce docieramy do Motawy, gdzie odpoczywamy po dzisiejszym terenowym odcinku. Przed nami będą już w zasadzie tylko drogi asfaltowe. Jak wkrótce się okaże, odpoczynek bardzo się przyda.
Wjazd na Przełęcz Wierch Młynne to nie przelewki. Przypominają nam się kultowe zawody we wjeżdżaniu na Przehybę. Przy czym tutaj wydaje się, że jest jeszcze stromiej! Po osiągnięciu wysokości 753 m n.p.m. czeka nas już niemal sam zjazd. Puszczamy się drogą asfaltową przez Młynne do Ochotnicy Dolnej. Ruch jest niewielki, bo to niedziela. Cały ten odcinek zjeżdżamy bez wysiłku. Rolki jadą niemal same, czasami trzeba się tylko lekko odepchnąć.
Z Ochotnicy Dolnej musimy dotrzeć do Tylmanowej. Tu też wybieramy asfalt i podobnie jak przed momentem mkniemy głównie w dół. Tu jest nieco bardziej płasko, ale nawet to niewielki nachylenie pozwala utrzymać wysoką prędkość i wkrótce docieramy do Dunacja.
Po trasie Velo Dunajec na rolkach terenowych Skike (Tylmanowa-Szczawnica)
Tu wjeżdżamy oczywiście na trasę rowerową Velo Dunajec. Niestety od teraz będzie cały czas lekko pod górkę. Niby nie jest stromo, ale cały czas czuć w nogach, że zdobywamy kolejne metry wysokości a rolki nie chcą jechać tak ochoczo, jak po płaskim. Trasa wzdłuż Dunajca jest urokliwa choć w pewnym momencie niestety biegnie wzdłuż głównej drogi. Co prawda jest wydzielony pas dla rowerów, ale spory ruch samochodów i hałas nie są najprzyjemniejsze.
Karczma w Krościenku z widokiem na Dunajec
Sprawnie docieramy do Krościenka, gdzie w karczmie robimy postój na posiłek. Staromodnie bierzemy placki ziemniaczane z gulaszem – trzeba uzupełnić stracone tego dnia kalorie. Pomimo łatwiejszego terenu czujemy się, jakbyśmy pokonali znacznie dłuższą trasę. Nie możemy się też zebrać do dalszej drogi, a przecież kolejny nocleg planowaliśmy w okolicach Szczawnicy. Płynący miarowo czas zmusza nas w końcu do założenia rolek i plecaków i ruszenia na południe.
Szczawnica
W samej Szczawnicy i na dojeździe do niej pojawia się sporo kostki betonowej, więc zajeżdżamy na miejsce nieco zmęczeni. Pozostaje poszukać miejsca na nocleg. Po zrobieniu zapasów wody w sklepie wybieramy zalesione wzgórze i ruszamy drogą do góry. Chwilę zajmuje, kiedy w ścianie drzew znajdujemy małą przerwę. Jeszcze tylko oddalić się od drogi i dochodzimy do idealnego miejsca na hamaki.
Szybko stwierdzamy, że las to jednak znacznie przyjaźniejsze miejsce na nocleg niż pole namiotowe. Cisza, spokój i odgłosy natury. Wieczorem jakiś ptak skrzeczy jakby był zarzynany. Czyżby dopadł go jakiś kot lub lis? Zwierzęcy koncert nasila się po zmroku. Z kilku stron słychać jelenie na rykowisku. Nawołują się przez całą noc. Na szczęście po pierwszych kilkudziesięciu minutach człowiek do tego przywyka i zasypia w hamaku jakby dookoła panowała głucha cisza.
Przełom Dunajca, nie na tratwach ale na Skike (dzień trzeci)
Rankiem budzimy się w świetnych nastrojach o rozpoczynamy kolejny etap naszej wycieczki od Schroniska PTTK Orlica, do którego mieliśmy bardzo blisko.
Zaraz jesteśmy nad brzegiem Dunajca. Tutaj pamiątkowa fotografia i ruszamy. Niestety żeby być na przełomie w poniedziałek odwróciliśmy bieg trasy i musimy jechać pod prąd. Dziś czeka nas więc cały dzień jazdy lekko pod górę.
Nowa ścieżka pieszo-rowerowa przez Przełom Dunajca
Dzięki temu, że to już po weekendzie i po wakacjach, na ścieżce nie ma tłumów. Nie znaczy to, że nikogo nie ma, ponieważ co chwilę się z kimś mijamy, ale zupełnie nam to nie przeszkadza. Jedzie się swobodnie. Szybko też przekraczamy granicę i znajdujemy się po słowackiej stronie Dunajca.
Tutaj prowadzi świeżo remontowana ścieżka. Podłoże jest bardzo mocno ubite. Miejscami jest to asfalt, a miejscami to nie do końca szuter, nie do końca beton czy asfalt. Takie niezidentyfikowane coś, ale wszędzie bardzo dobrze się jedzie na nartorolkach Skike.
Piękne widoki - Przełom Dunajca
Wkrótce zanurzamy się w liczne zakola Dunajca. Po prawej i lewej stronie wyrastają pienińskie ściany, które dumnie prężą się w mocnym, ale już jesiennym słońcu. Jedzie się rześko i przyjemnie.
Co jakiś czas zatrzymujemy się, żeby zrobić zdjęcie lub pokontemplować widoki. Podziwiamy Trzy Korony, obserwujemy powoli spływające tratwy z turystami, które przemykają pomiędzy bystrzami, po spokojniejsze wodzie.
Sam przełom to tylko kilka kilometrów, więc szybko docieramy do miejscowości Czerwony Klasztor. Tutaj robimy jeszcze mały przystanek w słowackiej knajpce.
Zaraz po małej przerwie przekraczamy Dunajec kładką, żeby znaleźć się w polskich Sromowcach Niżnych. Niestety u nas ścieżka zaraz się kończy i musimy wyjechać na drogę. Na szczęście ruch samochodowy nie jest zbyt duży. Zresztą wkrótce znów mamy zjechać na ścieżkę rowerową. Nie jest to może najlepiej poprowadzona trasa, ale cieszymy się tym co jest, tym bardziej, że pogoda dopisuje.
Jezioro Sromowieckie
Szybko meldujemy się nad Jeziorem Sromowieckim. Oczywiście wcześniej musimy się wspiąć wiele metrów do góry. W oddali widać zaporę Jeziora Czorsztyńskiego i zamek w Niedzicy. Wystarczy tylko objechać jezioro. Ścieżka jest tutaj niestety wyłożona kostką brukową, więc jedzie się niezbyt wygodnie. Dobrze, że odcinek nie jest zbyt długi. Najgorszy jest ostatni fragment przed samą zaporą. Tu też jest pod górę i również po kostce.
Rolki terenowe nad Jeziorem Czorsztyńskim
Ostatecznie stajemy jednak na zaporze, dzięki której utworzono Jezioro Czorsztyńskie. Wojtek wspomina czasy, kiedy był tu na wycieczce przed zalaniem całego terenu. Napełnienie zbiornika nastąpiło dopiero w 1996 roku. Niby niedawno, ale jak tak policzyć, wychodzi, że to już prawie 30 lat…
Na samej zaporze wieje niemiłosiernie. Mamy szczęście, że jak na drugą połowę września jest bardzo ciepło. W dole widać jak na dłoni cały Zalew Sromowiecki. Z drugiej strony Jezioro Czorsztyńskie i Zamek Niedzica. Widoki wspaniałe, ale musimy jechać dalej. Czeka na nas ścieżka Velo Czorsztyn – wzdłuż jeziora. Wychwalana przez wszystkich trasa rozbudza w nas duże oczekiwania.
Osobiście nie sprawdzałem profilu i przebiegu trasy wcześniej, więc spodziewałem się drogi nad samym brzegiem jeziora, raczej płaskiej, z kilkoma górkami. Nie mogłem się bardziej mylić. Trasa wzdłuż południowego brzegu jest zwariowana. Zakręty o 90 stopni, mostki, szalone podjazdy i jeszcze bardziej szalone zjazdy. Wszystko to po świetnej jakości, dość szerokim asfalcie. Z pewnością najbardziej zapamiętaliśmy podjazd, a w zasadzie podejście do miejscowości Falsztyn. Podjazd jest długi i stromy, ale wystarczy się tylko obrócić, żeby sycić oczy fantastycznymi widokami na Jezioro Czorsztyński.
Wkrótce wjeżdżamy na wały oddzielające jezioro od miejscowości Frydman. Jesteśmy już nieźle głodni i zmęczeni, ale posiłek jest przewidziany dopiero w Dębnie, na samym końcu jeziora. Na szczęście jedziemy z wiatrem i wkrótce, z małymi przygodami docieramy do Pizzerii Margot. Okazuje się, że na niektórych mapach błędnie wskazano jej lokalizację.
Przy posiłku zastanawiamy się co dalej. Mieliśmy jechać z powrotem północnym brzegiem Jeziora Czorsztyńskiego, ale na cały jutrzejszy dzień zapowiadane są mocne opady. Jedyna wypatrzona przerwa ma ma być około 11. Musimy więc zmodyfikować nasze plany i odpuścić pełen objazd jeziora. Zamek Czorsztyn poczeka na następny raz. Postanawiamy wracać w kierunku Nowego Targu, gdzie mamy samochód. Jest już późno, więc tylko lokalizujemy na mapach wiatę, do której mamy tylko kilka kilometrów drogi. Stamtąd mamy nadzieję przedostać się następnego dnia do samochodu (to tylko ok. 10 km).
Na miejsce biwaku docieramy jeszcze za widna. Punkt odpoczynku rowerzystów wygląda całkiem przytulnie, więc przejmujemy go na obóz. Po zmroku rozwieszamy pod wiatą hamaki i zabezpieczamy boki tarpami. To był długi dzień. Idziemy spać.
Dzień czwarty, czyli wracamy do Nowego Targu
Deszcz budzi nas dopiero nad ranem. Kiedy się wzmaga okazuje się, że wiata przecieka. Skomplikowana, ogromna konstrukcja jest zrobiona tak, że woda spływa wewnątrz profili i następnie kapie przez śruby, łączenie i inne przestrzenie. Zwijamy więc pospiesznie hamaki i znajdujemy miejsca, w których przecieków akurat nie ma. W paru momentach wydaje się, że już, już ma przestać padać i wtedy przychodzi kolejna fala deszczu. Nie jest to mżawka, ale solidny deszcz, a momentami nawet ulewa. Jeśli pojedziemy, to po paruset metrach będziemy przemoczeni, ado pokonania jest 10 kilometrów.
No cóż, nie jest to wyprawa survivalowa na rolkach, a turystyczny wypad dla przyjemności. Dzwonimy po taxi :-) Pan trafia do nas bez problemu, a duży samochód bez problemu mieści nas ze Skikami, kijami i dużymi plecakami. Niestety ostatni dzień pod względem jazdy na rolkach okazuje się zupełnie stracony, ale i tak jesteśmy zadowoleni z całego wyjazdu.
Podsumowując – tereny przepiękne, na pewno warto odwiedzić. Jeśli chodzi o drogi pod rolki i nartorolki terenowe. Gorczański Park Narodowy to drogi trudne i ekstremalnie trudne. Drugi raz raczej nie będziemy już zdobywać Turbacza. Jednak trasa przez Faronówki, Farony, Jagiełły, Młynne była już znacznie przyjemniejsza. Wszystkim mogę na pewno polecić cały odcinek Velo Dunajec od Tylmanowej po koniec Jeziora Czorsztyńskiego. Nawierzchnie są bardzo dobre, ważne tylko, aby mieć już doświadczenie na stromych górkach, szczególnie na długich i stromych zjazdach.
Gorce, Pieniny i Dunajec bardzo mnie urzekły i z pewnością tutaj wrócę, myślę, że nie tylko na rolki terenowe Skike.
Krzysztof Kapitan
Fajna relacja i dobrze się wspomina. Dzięki za wspólny rajd.