Opisywana wyprawa miała miejsce w 2015
roku, wtedy też powstała ta skromna relacja. To jedna z moich
pierwszych kilkudniowych wypraw na rolkach terenowych. Opis
większości tras pozostaje nadal aktualny – w górach czas płynie
nieco wolniej niż w miastach. To zachęta i inspiracja dla
wszystkich miłośników rolek terenowych do spróbowania swych sił
na dłuższych odcinkach, pomimo niedoskonałości w technice jazdy
czy konieczności przemieszczania się z nieco większymi plecakami.
A zatem przejdźmy do relacji:
Rolki terenowe zawsze fascynowały mnie
względną swobodą poruszania się po wielu rodzajach nawierzchni.
Nie jesteśmy w tym przypadku tak mocno ograniczeni, jak w przypadku
tradycyjnych rolek, czy nartorolek, do wybierania tylko najlepszych
asfaltów, ale możemy docierać znacznie dalej. Stąd też zrodził
się pomysł nieco dłuższej i bardziej wymagającej wyprawy na
czterech kółkach i dwóch kijach. Skład osobowy wycieczki prosty –
tylko dwóch zapaleńców - mój ojciec i ja.
Przejazd miał w dużej mierze charakter testowy, stąd też wybór padł na dobrze już znane z zimowych wypadów na biegówkach okolice Jakuszyc i Harrachova. Niewielkie jak na tereny górskie przewyższenia i możliwość zaplanowania trasy ze względnie dobrą nawierzchnią okazały się strzałem w dziesiątkę - ale po kolei.
Pierwszy problem to bagaż podczas kilkudniowego wyjazdu. Z konieczności musiały pojawić się plecaki. Wbrew pozorom jazda ze średniej wielkości plecakiem nie nastręcza bardzo dużych problemów. Testowe kilometry, jeszcze przed wyruszeniem na trasę, pozwoliły nabrać nieco doświadczenia z dodatkowymi kilogramami na plecach. Oczywiście dynamika jazdy nieco na tym cierpi, ale do turystycznego tempa takie ograniczenia są w pełni do zaakceptowania. Polecam spróbować wszystkim, którzy się wahają- wygląda to na trudniejsze niż jest w rzeczywistości.
Jeśli chodzi o sprzęt z kółkami to posłużyły nam, sprawdzone
już na wielu kilometrach tras, Skike V07 120. Bardzo prosta
konstrukcja i możliwość błyskawicznego zdejmowania i zakładania
okazały się zbawienne na wielu odcinkach.
Dzień pierwszy, czyli krótka rozgrzewka i znajome klimaty w schronisku Orle.
Punktem startowym naszego krótkiego
wypadu były Jakuszyce - polska stolica narciarstwa biegowego. Latem
to zupełnie inny widok niż w czasie śnieżnej zimy - tam gdzie
przebiegają tresy narciarskie w wielu miejscach rośnie trawa po
kolana. Spokój jaki panuje w tym miejscy w czasie sobotniego
popołudnia to zupełne przeciwieństwo prawdziwego szaleństwa w
czasie zimowych imprez, a już tym bardziej Biegu Piastów.
Pierwszy etap to niewymagający
wielkiego wysiłku przejazd do schroniska Orle, ponieważ godzina
startu była już dość późna - 18:00. Asfalt prowadzący do
schroniska to kilka kilometrów przyjemnej jazdy- w każdym bądź
razie na pompowanych kołach. Na tradycyjnych nartorolkach może to
już być większe wyzwanie, ponieważ nawierzchnia nie jest zbyt
gładka. Odcinek wydaje się idealny dla osób stawiających pierwsze
kroki na terenówkach, a chcących pokonać już jakąś konkretną
trasę.
Dzień drugi- czyli trochę rolek i trochę wędrowania.
Ambitnie ustalona trasa zakładała
zrobienie pętli i powrót do tego samego schroniska na noc.
Założeniem wyprawy była jednak pewna doza spontaniczności, także
cały bagaż powędrował z nami, na wypadek gdyby plany uległy
zmianie.
Pierwszy etap, z założenia pieszy, prowadził ze schroniska Orle do mostu na Izerze i dalej do Czech. Zejście do rzeki i ostre podejście z drugiej strony to jednak nie tereny do rolkowania. Duże kamienie i mnóstwo korzeni sprawiły, że rolki wylądowały przytroczone do plecaków. Jednak już po przejściu około 3 km i okrążeniu wzgórza Bukovec zaczyna się szuter, którym bez problemu można zjechać do głównego parkingu w Jizerce. Stąd rozchodzi się kilka tras asfaltowych, które są uczęszczane głównie przez rowerzystów. Jedziemy na wprost wybierając trasę, która wygląda najodpowiedniej na rolki- Promenadni Cesta. Asfalt bardzo dobrej jakości wręcz zachęca do nieco szybszej jazdy.
Po drodze mijamy kilku rowerzystów. Niestety,
podczas całej eskapady nie spotkamy żadnego nartorolkarza. Czego
innego spodziewaliśmy się po czeskiej ziemi, ale może to w
znacznej mierze wynikać z doboru tras - profil większości z nich
zawierał jednak dość strome zjazdy i podjazdy, niezbyt lubiane
przez amatorów letniej wersji narciarstwa biegowego.
Po całkiem przyjemnym początku dotarliśmy do zmiany nawierzchni. Betonowe płyty ułożone w dwóch wąskich rzędach na szerokość samochodu, odgrodzone głęboką trawą. Póki trasa prowadzi po płaskim lub lekko z górki, jedzie się całkiem przyjemnie. Przy większym nachyleniu trzeba uruchomić ręce w 100%, aby wepchnąć się na górę. Wąska ścieżka nie pozwala prawie w ogóle na pracę nóg. Teraz jest właściwy moment do rozważania zakupu modelu z ruchomą piętą i blokadą łożysk ;-)
Płyty jednak w końcu ustąpiły, a my dojechaliśmy do głównego odcinka drogi wyłożonego przepięknym asfaltem - punkt oznaczony na mapie jako letni kiosk. Sklepik rzeczywiście jest i nawet otwarty. Krótki postój na uzupełnienie płynów i ruszamy dalej w stronę Smreku. Drogi naprawdę fantastyczne. Szlaki oznaczone na czeskich mapkach jako przystosowane dla niepełnosprawnych witają wyśmienitym asfaltem. Super jedzie się zarówno z góry, jak i pod nią. Kolejne kilometry mijają bardzo szybko, aż do wspinaczki przed samym Smrekiem. Dość mocno nachylony podjazd trawersuje zbocze i trzeba się solidnie namęczyć. Po drodze mija nas jednak grupa kolarzy szosowych pozdrawiając i zagrzewając do walki- oni już mają z górki. Końcem wspinaczki na rolkach jest dla nas odbicie od drogi niebieskiego szlaku pieszego, który niemal w linii prostej zaprowadzi nas praktycznie na sam szczyt.
Smrek (Smrk 1124m n.p.m.)
to najwyższy szczyt po czeskiej stronie Gór Izerskich. Dodatkową
atrakcją jest wieża widokowa z fantastyczną panoramą okolic.
Pomimo nie najlepszej widoczności z łatwością lokalizujemy
Jizerkę, w której zaczynaliśmy dzisiejszą trasę. W porównaniu
do przebytych do tej pory szlaków, tutaj witają nas prawdziwe
tłumy. Duża w tym zasługa kolejki linowej ze Świeradowa Zdroju,
która wielu osobom ułatwia „podejście” na tę wysokość. Po
szybkim oglądzie sytuacji ruszamy dalej pieszo, znów przekraczając
granicę i kierując się do schroniska Na Stogu Izerskim. O dziwo
częściowo trasa jest przejezdna na rolkach, co wymaga trochę
gimnastyki i mnóstwo uwagi, ale zabawa jest wyśmienita, a miny
mijanych piechurów - bezcenne.
W schronisku po polskiej stronie tłumy ludzi. Udaje się jednak znaleźć wolny stolik i zasłużony schaboszczak ląduje na talerzu. Potem szybka konsultacja trasy i wybór pada na Drogę Telefoniczną. Aby do niej dotrzeć znów musimy się nieco wrócić w stronę granicy. Droga, kojarzona jako bardzo fajna na rowerze górskim, okazuje się nie do końca przyjazna na rolkach terenowych. Dość luźny szuterek z większymi kamieniami wymaga 100% skupienia. Na szczęście droga cały czas lekko opada, co znacznie ułatwia poruszanie się- nie wyobrażam sobie jazdy po niej w przeciwnym kierunku.
Po drodze spotyka nas mała
niespodzianka - łapię swoją pierwszą gumę na rolkach terenowych.
Szczerze mówiąc po tych kliku sezonach myślałem już, że to
praktycznie niemożliwe. Co ciekawsze, z późniejszego łatania
okazało się, że do przebicia przyczynił się najzwyczajniejszy
kawałek szkła. Na szczęście mamy koła zapasowe, które w kilka
minut uzdatniają moje rolki do jazdy. Co prawda przy tej okazji
okazuje się, że kółko od rolek Powerslide, które wożę ze sobą
od pół roku, zupełnie do Skike nie pasuje z powodu zbyt szerokiej
piasty, ale od czego jest ojciec i jego zapasy ;-)
Z Drogi Telefonicznej docieramy w końcu
do asfaltu na Polanie Izerskiej. Stąd już tylko przyjemny zjazd do
Chatki Górzystów na krótki odpoczynek i ruszamy dalej w kierunku
Orle. Wiemy już, że nasz plan się powiedzie i zdążymy przed
zmrokiem. Ten kawałek drogi to szutry, miejscami z większymi
kamieniami, wystającymi z dość dobrze ubitej drogi. Ogólnie
przejezdna, ale rozpraszać się zbytnio nie można. Droga wiedzie
przez fantastyczne torfowiska, które zimą przy silnym wietrze
zamieniają się w śnieżną pustynię- co prawda skromnego formatu,
ale podczas zawiei i tutaj można zgubić drogę. Schronisko Orle
wita nas jak zwykle gościnnie. Pokonane w tym dniu kilometry (w
sumie ok. 36) dają o sobie znać. Pomimo rekreacyjnego tempa, wysoka
temperatura i plecaki doskonale wyciągnęły z nas całą energię.
Wieczorem tylko szybkie łatanie dętki i ustalenie wstępnego planu
na następny dzień.
Dzień trzeci – czyli „to nie jest
mój dzień”
Dzień rozpoczynamy od pożywnego
śniadania na świeżym powietrzu przed schroniskiem. I tu dopada
mnie pierwszy sygnał, że to nie mój dzień. Przyplątana osa
trafia mnie prosto w ramię, co skutecznie psuje mi humor na pierwszą
część dnia. Na szczęście pięknie świecące słońce i pierwsze
odepchnięcia na Skike szybko zmieniają nastawienie do dalszej
podróży. Spod schroniska wyruszamy w kierunku na Jakuszyce drogą
asfaltową. Po solidnej rozgrzewce na podjeździe docieramy do
skrzyżowania pod Działem Izerskim i wybieramy zielony szlak w
stronę granicy. Początkowo trudny szuter zmienia się w masę
wystających, dużych kamieni, które praktycznie uniemożliwiają
dalszą jazdę - musimy się wycofać. Na rolki terenowe zdecydowanie
nie polecam. Odwrót asfaltem w kierunku Jakuszyc staje się
koniecznością. Postanawiamy zjechać do Harrachova najkrótszą
drogą, czyli szosą. Pobocze robi się komfortowo szerokie jedynie w
okolicy przejścia granicznego. Poza tym to bardzo wąski pas
asfaltu, z rowem odwadniającym po jednej stronie i szosą zaraz za
białą linią. Z braku innych dróg ta jednak nie jest najgorsza.
Jest to sam zjazd, więc kilometry szybko mijają i po niedługim
czasie jesteśmy na miejscu.
W samym Harrachovie oczywiście nie
odbyło się bez odwiedzenia sklepu sportowego. Asortyment jednak
nieszczególny, nartorolki tylko sportowe i to też w niedużej
ilości. Za to wciąż dużo sprzętu narciarskiego. Centrum jak
zawsze pełne ludzi i tętniące życiem. W takich okolicznościach
robimy przerwę w okolicy dworca autobusowego. Tutaj po raz drugi
dostaję sygnał, że to nie do końca mój dzień. Podczas
zakładania plecaka kolejna osa bierze mnie na cel- tym razem na
barku- ogólnie nie polecam, szczególnie jeśli ma się perspektywę
spędzenia całego dnia z dość ciężkim plecakiem. Plan na dziś
zakładał, że dotrzemy do położonego nad Harrachovem Wodospadu
Mumlavsky. Początek asfaltowej drogi i napotkane tam nieprzebrane
rzesze turystów skutecznie zniechęcają nas jednak do lawirowania z
kijami między kolejnymi turystami. Wpadamy zatem na jakże kuszący
pomysł szybkiego i „bezwysiłkowego” zdobycia niezłej
wysokości. Zjeżdżamy do centrum i już po chwili siedzimy w
wygodnych krzesełkach, które zawiozą nas na Certovą Horę (1012m
n.p.m.). Obsługa wyciąga trochę zdziwiona i zaskoczona naszym
sprzętem pyta co chcemy tu robić i z pewną obawą sugeruje, że
zjeżdżanie po stokach w lecie jest surowo zabronione- no ale
przecież aż tak terenowi to my nie jesteśmy.
Siedząc rozparci na wygodnym krześle
leniwie mijamy słynną skocznię mamucią. W lecie jej stan wygląda
na opłakany, jednak zimą musi prezentować się wspaniale. Patrząc
skąd wybijają się skoczkowie dochodzę do wniosku, że należałoby
trochę zmienić definicję sportów ekstremalnych i zdecydowanie
loty narciarskie powinny się do nich zaliczać.
Po szybkim ubraniu rolek na szczycie rozpoczynamy zjazd niebieskim szlakiem w kierunku miejscowości Studenov. Początek z jednym drobnym upadkiem w trawie całkiem udany. Dobrze ubita ziemia z nielicznymi kamieniami sprzyja zjazdom.
Ten odcinek szlaku nie jest zbyt prosty, ale możliwy do przejechania. Zjazd na samym końcu z kamieniami wymaga jednak chwilowego spieszenia. Za miejscowością Studenov kontynuujemy niebieski szlak. Zagrodzona droga asfaltowa to idealne miejsce na rolki terenowe. Całość biegnie w lesie, gdzie można cieszyć się chłodem nawet w upalny dzień. Podążając na wschód napotykamy po drodze parę solidnych podjazdów, które wyciskają z nas siódme poty. W takich okolicznościach przyrody, już dosyć zmęczeni docieramy do skrzyżowania Rucicky. Od tego punktu według naszych oczekiwań miało być już tylko lepiej- tzn. w większości w dół. Oczekiwania lubią się jednak rozmijać z rzeczywistością. Na tym rozwidleniu przesiadamy się na zielony szlak sunący w dół w kierunku Harrahova, aby skręcić w pierwsze rozwidlenie w prawo- Kladova Cesta, trasa która okrąża szczyt Plesivec i pozwoli nam znaleźć się nad Mumlavom. Przed wjazdem na asfalt robotnicy dosłownie ściągają oznaczenie o świeżym asfalcie i bezwzględnym zakazie ruchu. Z pozoru nic lepszego nie mogło nam się trafić. Jednak ponad 30-sto stopniowe upały mogą wiele zmienić. A już na pewno nie sprzyjają twardnieniu asfaltu. Już po pierwszych metrach przekonujemy się, że nie będzie to jazda jak po maśle, ale raczej w maśle i to nieźle roztopionym. Czuć, że rolki po każdym odepchnięciu przebywają dystans nieporównywalnie krótszy niż na normalnym asfalcie. To trochę jakby cały czas jechać po cieniutkiej warstwie piasku. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że na takiej nawierzchni groty kijków trzymają fenomenalnie.
Pomimo
wydawałoby się łagodnego profilu tego odcinka na mapie cały czas
dość ostro pniemy się w górę. Mnie dodatkowo dopinguje trzecia
osa, która trafiła mnie pod kolanem. Nie wiem czy to dobrze wpływa
na organizm, ale jedzie mi się całkiem dobrze. Pomijając drobne
wypłaszczenia, prawdziwy zjazd, dość stromy zaczyna się jednak
dopiero kawałek przed dojazdem do rzeki Mumlavy. Trzeba uważać
żeby nie rozpędzić się zanadto, ale hamulce doskonale spełniają
swoje zadanie.
W ogóle jeśli chodzi o hamulce, to
jednak podstawa w górskim terenie. Te w Skikach spisywały się
znakomicie i to pomimo dodatkowego obciążenia na plecach. Bardzo
dobrze radziły sobie nawet na długich zjazdach. Mocno nagrzewają
się metalowe elementy stykające się bezpośrednio z oponą i to w
zasadzie tyle. Przez cały wyjazd „udało” nam się lekko
nadtopić jedną z opon najprawdopodobniej na jakimś dłuższym
odcinku. Poza tym wszystko działało tip-top. Jeśli chodzi o
hamowanie w terenie na luźniejszej nawierzchni to trzeba uważać na
całkowite zablokowanie tylnych kół, bo rolki mają wtedy tendencję
do uślizgiwania się bokiem. Jeśli kontrolujemy toczenie się
tylnego kółka, to można zjeżdżać z naprawdę stromych górek.
Nad potokiem Mumlava w punkcie zwanym Krakonosova Snidanie podejmujemy decyzję o dotarciu do schroniska Vosecka Bouda jako najbliższego sensownego noclegu. Trasa jest jednak maksymalnie wymagająca, polecam wszystkim, którzy chcą potrenować żelazną kondycję lub wypluć płuca. Pierwszy odcinek to stromy asfalt całkiem przyzwoitej jakości, który pnie się aż do rozdroża Pod Voseckou boudu. Stąd już tylko bardzo stromy szuter, w który niestety zostały wkomponowane przepusty wodne o szerokości w którą idealnie wpasowują się kółka rolek.
Ich
przejeżdżanie przy tym nachyleniu terenu i sypkiej nawierzchni to
prawdziwy test dla równowagi, i wybicia z kijków. Po wyczerpujących
zmaganiach docieramy jednak do schroniska, gdzie czeka nas długo
wyczekiwany, mocno spóźniony obiad i spokojny pokoik ze świetnym
widokiem na trasę którą tu zmierzaliśmy. Z tego ostatniego
podjazdu jestem najbardziej zadowolony- więc może to jednak, tak
nie do końca, nie mój dzień?
Dzień czwarty czyli malowniczy i spokojny powrót na polską stronę.
Rześki wiatr o poranku doskonale pobudza nas do drogi powrotnej. Na początek krótki zjazd tą samą stromą droga którą przebyliśmy do schroniska. Przy takim zagęszczeniu odwodnień w poprzek trasy, zjazd wcale nie jest dużo łatwiejszy od podjazdu. Po zjechaniu do asfaltu skręcamy w prawo na drogę zwaną na mapie Terex – Janouskova Cesta. Bardzo przyjemna trasa. Trochę zakrętów, trochę z górki, trochę pod górkę. Pogoda fenomenalna do takiej jazdy- pełnia słońca i letni wietrzyk. Tego dnia plecaki już zupełnie nie przeszkadzają i jedzie się dużo lżej. Pierwsza połowa trasy to całkiem ładny asfalt. Humorów nie psuje nam nawet pana złapana przez ojca. Szybka wymiana kółka i drobne korekty w jego ustawieniu i możemy mknąć dalej.
Po jakimś czasie asfalt niestety się pogarsza. Dla
rolek terenowych nie jest to duża przeszkoda- po prostu toczymy się
trochę wolniej, na nartorolkach tradycyjnych raczej słabo
przejezdne. W dość dobrym tempie docieramy do skrzyżowania koło
Alfredki. Tutaj jedziemy prosto – ma być niby łagodniej niż
jeśli byśmy skręcili w prawo za niebieskim szlakiem. Tak super
łagodnie to jednak nie jest i można nabrać solidnej prędkości.
Dodatkowo zjazdu nie ułatwia asfalt starego typu, gdzie połowa
nawierzchni to wystające kamyczki. Co jakiś czas trzeba zaliczyć
odpoczynek i dać wytchnąć wytrzęsionym nogom. Droga prowadzi nas
prosto do szosy nieco poniżej przejścia granicznego w Jakuszycach.
Poboczem pod górę do Jakuszyc i około południa kończy się nasza
przygoda Skikowa w Izerach.
Podsumowując wyprawę można powiedzieć, że turystyczne podróżowanie na rolkach terenowych jak najbardziej ma rację bytu, nawet w terenach górzystych. Pokonane w 4 dni w bardzo rekreacyjnym tempie 85 km jest tego najlepszym przykładem. Podstawa to dobór dobrej lub w miarę dobrej nawierzchni oraz chęć zaliczania spacerów w razie konieczności. Jeśli chodzi o sprzęty to spisały się znakomicie i poza kilkudziesięcioma dodatkowymi rysami na spodzie ramy i dwoma dziurami w dętkach nic im nie dolega. Także nie pozostaje obecnie nic innego, tylko szlifować formę i planować kolejne wyprawy.