Zawsze
chciałem wybrać się na rolkach terenowych na górskie szlaki. Nie
chodziło tu o asfaltowe czy szutrowe drogi w górach, ale prawdziwe
piesze szlaki - wąskie i kamieniste ścieżki. Okazja do
zrealizowania tego pomysłu nadarzyła się w ostatni weekend
wakacji. Dodatkową motywacją z pewnością była możliwość
przetestowania nowych rolek terenowych - Skike V9 Tour - w
ekstremalnych warunkach. Plan był prosty - startujemy w Ustroniu,
jedziemy przez górskie szlaki i drogi w okolice Szyndzielni, aby
następnego dnia zjechać z gór i pokonać dłuższy odcinek do
Pszczyny. Jeśli jesteś ciekaw, jak wypadła ta trasa na rolkach
terenowych Skike, zapraszam do tej krótkiej relacji.
Choć miałem nadzieję, że na wyprawę wybierze się ze mną kilka osób, ostatecznie termin i chęci pozwoliły wybrać się na trasę oprócz mnie tylko Krzysztofowi, który jest jedną z najlepiej jeżdżących w terenie osób w Polsce. Jak okazało się już w trakcie wyprawy, jego i moje umiejętności niejednokrotnie zostały poddane próbie na tej wymagającej trasie.
Startowaliśmy z Chorzowa, stąd poranny rozruch nastąpił w Parku Śląskim. Na
rolkach Skike trasa na dworzec kolejowy w Katowicach zajęła tylko
kilkanaście minut i pozwoliła się ostatecznie rozbudzić. Na
dworcu łapiemy pociąg do Ustronia, którym w towarzystwie licznych
rowerzystów docieramy po 2 godzinach do stacji Ustroń - Zdrój. To
tutaj rozpoczniemy właściwą część wyprawy.
Ustroń Zdrój – Brenna na rolkach Skike (dzień 1.)
Trasa
pierwszego dnia na Google Maps
Zapinamy rolki, cykamy pamiątkowe zdjęcie startowe i ruszamy przed siebie, przy wielu spojrzeniach i komentarzach przechodniów i licznych turystów.
Przekraczamy Wisłę i kierujemy się w górę na wschód.
Według planu do Brennej dostaniemy się przyjemną drogą
trawersując zbocze Równicy. Już na samym początku zaskakuje nas
stromy i do tego wybrukowany odcinek. Na szczęście oboje poruszamy
się na rolkach Skike z tzw. ''wolną piętą'', dzięki czemu
podejście nie sprawia dużych problemów. Powoli pokonujemy
wzniesienie krokiem klasycznym. Dalej jest już tylko lepiej. Choć
cały początkowy odcinek jest bardziej stromy, niż wydawał się na
mapie, to jednak nawierzchnia jest w pełni zadowalająca,
szczególnie na kołach 200 mm. Najpierw pniemy się szlakiem
czerwonym, jednak szybko go porzucamy i skręcamy w lewo, aby wjechać
na asfaltową drogę trawersującą Równicę. Średniej jakość
asfalt z narzuconym gdzieniegdzie żwirkiem stanowi wyśmienite
podłoże do jazdy na rolkach Skike. Trawers mija bardzo szybko i
wkrótce jesteśmy już na łagodnym zjeździe w kierunku doliny, w
której wije się rzeka Brennica. Przejeżdżamy na drugą stronę,
aby świetnym asfaltem skierować się w górę rzeki. Kilometry
mijają bardzo szybko, a jedzie się niemal bez wysiłku. Po drodze
mijamy ludzi korzystających z wolnego dnia nad rzeką – kąpiących
się i opalających. Wszyscy czują, że to już ostatnie pogodne dni
tego lata. Jak zwykle po naszym przejeździe na rolkach odwracają
się za nami ciekawe głowy, czasami doleci do naszych uszu jakiś
zabawny komentarz. Jest świetnie, jedyne co doskwiera to pełne
słońce i wysoka temperatura. Zachęcają nas one do krótkiego
postoju w Brennej na zimne napoje. To także koniec asfaltu w dniu
dzisiejszym. Przed nami już tylko prawdziwy teren.
Brenna - Chata Grabowa – trudny, ale niezwykle ciekawy teren dla rolek terenowych Skike (dzień 1.)
Wiedząc jakie podejście na Horzelicę (798 m n.p.m.) nas czeka, nieco zwlekamy z wyruszeniem w dalszą drogę. Jednak w końcu po to tu przyjechaliśmy - żeby zmierzyć się z trudnym terenem. Wyruszamy czerwonym szlakiem ostro pod górę. Krótki odcinek w kamienistym rowie tak nas spowalnia, że mamy tempo wolniejsze od pieszych. Na szczęście szybko wydostajemy się na trawę.
Szlak prowadzi stokiem narciarskim. Jest stromo, ale dość szeroko. Oryginalne opony montowane w rolkach Skike V9 Tour posiadają charakterystyczny bieżnik wyposażony w drobne kostki po bokach oraz środkową, gładszą strefę, która zapewnia lepsze toczenie na asfalcie. Taka konstrukcja sprawia, że opony zapewniają w terenie maksymalną przyczepność kiedy są nieco pochylone do podłoża. Podchodząc jak najkrótszą drogą pod górę na najbardziej stromych fragmentach, a także na piasku i trawie zdarzają się uślizgi przedniego koła z blokadą. Dlatego na stromiznach dobrze jest zastosować technikę dobrze znaną z nart skiturowych, czyli trawersować zbocze. Wtedy kontakt z podłożem ma agresywny bieżnik w bocznej części opony, który sprawia, że rolki suną pod górę niemal jak przyklejone. Krzysztof, który wymienił opony na slicki, również daje na nich radę, choć może nie ma tak dobrej przyczepności jak ja. Podstawą przy pokonywaniu tak stromych odcinków jest zdecydowanie ruchoma pięta.
Sporo metrów wyżej napotykamy odcinek z luźnymi kamieniami, po których nawet rolki Skike na kołach 200 mm nie chcą się toczyć. Pokonujemy go dziarskim krokiem w rolkach, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że to zapowiedź znacznej części dalszej trasy.
W spokojnym tempie wdrapujemy się na Horzelicę, aby następnie dotrzeć do wieży widokowej na Starym Groniu. Tutaj robimy krótki odpoczynek na podziwianie pięknej panoramy Beskidu Śląskiego. Pogoda póki co dopisuje, także w świetnych humorach ruszamy dalej. Dalsza droga to czysta zabawa. Może nie jest najprostsza, ale osobom przyzwyczajonym do jazdy w trudnym terenie nie powinna sprawić trudności. Świetny zjazd polną drogą po trawie daje chwilę wytchnienia.
Czarnym
szlakiem podążamy w kierunku Chaty Grabowej. Powoli zaczynamy
myśleć o obiedzie, a nic tak nie cieszy skikowca, jak porządny
schabowy ;-) Na miejsce docieramy w idealnym czasie. Kilka minut po
ściągnięciu z nóg Skików i złożeniu zamówienia nadciągają
chmury- zaczyna dość mocno padać. Pogoda jest jednak dość
zmienna tego dnia, także cieszymy się, że przelotny deszcz możemy
przeczekać pod dachem.
Chata Grabowa – Charta Wuja Toma – piekło dla rolek Skike (dzień 1.)
Odpoczywając po obiedzie nie zdajemy sobie sprawy, że najtrudniejsza część wycieczki dopiero przed nami. Plan zakłada bowiem przedostanie się do schroniska Chatka Puchatka czerwonym szlakiem. Z wypraw pieszych zapamiętałem go jako stosunkowo prosty, jednak jak mieliśmy się przekonać, wspomnienia z takich wycieczek nie zawsze są dobrym doradcą. Podejście na Kotarz (974 m n.p.m.) to prawdziwe wyzwanie. W zasadzie więcej tu chodzenia z rolkami Skike przypiętymi do nóg niż jazdy na nich. Kamienie są tak luźne, że trzeba uważnie stawiać każdy krok.
Kółka za nic nie chcą się kręcić, więc tak naprawdę człapiemy ze sprzętem wolniej niż piesi. Dodatkowo po deszczu cały szlak jest mokry. Krzysztof wyposażył się w błotniki, więc aż tak bardzo mu to nie przeszkadza. Ja natomiast zbieram na nogach i butach znaczną ilość błocka. Mieliśmy nadzieję, że po wdrapaniu się na szczyt zaliczymy chociaż piękny zjazd. Jednak nic z tego. Kamienie na szlaku po drugiej stronie są równie bezwzględne i walczymy o godność na każdym metrze trasy. Na tym fragmencie poddajemy również hamulce rolek Skike najtrudniejszym testom, które te zdają wyśmienicie. Choć mokre opony i klocki nie zapewniają takiej siły hamowania jak w suchych warunkach, to i tak można się z nimi bezpiecznie zsuwać i zjeżdżać w bardzo stromym terenie. Bez przesady mogę powiedzieć, że zjazd w takich warunkach był równie męczący co podejście.
Po drodze
mijamy jeszcze szczyt Hyrca. Na jednym z bardziej stromych fragmentów
musimy się poddać i rolki lądują w ręce, a my schodzimy około
400-500 m pieszo. Zjazd w takich warunkach to tylko proszenie się o
guza. W końcu czerwony szlak odbija w lewo. Tutaj zaczyna się
odmiana od kamienistej drogi. Wjeżdżamy na wąską ścieżkę w
lesie. Wystające co jakiś czas korzenie, ostre zakręty i górki
wcale nie poprawiają nam tempa przejazdu. Dodatkowo jesteśmy już
nieco zmęczeni dzisiejszymi zmaganiami w terenie. Średnia prędkość
spada, a my zdajemy sobie sprawę, że o tej porze, według wstępnego
planu, mieliśmy już dawno leżeć w hamakach i delektować się
wybornymi napojami. Tymczasem jesteśmy w środku lasu, za nami ani
przed nami nie ma żywej duszy, a do celu jeszcze kawał drogi. Nic
to, idziemy dalej, szykując się na postój w Chatce Puchatka, gdzie
mamy nadzieję odzyskać nieco sił. Do schroniska docieramy na tyle
późno, że nie ma już praktycznie turystów, jedynie osoby
zostające w Chatce na nocleg. Robimy więc spokojny postój
uzupełniając stracone w trakcie upalnego dnia płyny.
Chatka Puchatka – bliżej nieokreślone okolicy Magury – strudzeni skikowcy szukają miejsca na nocleg (dzień 1.)
Celem na dziś są okolice Szyndzielni, także pomimo zmęczenie zbieramy graty i pędzimy dalej, Na szczęście przed odjazdem doprecyzowujemy drogę pytając o nią w schronisku, dzięki czemu od razu ruszamy na czerwony szlak pod górę i szybko przesiadamy się z niego na szutrową drogę. Podłoże cały czas nam nie odpuszcza. Szuter, a w zasadzie dobrze uklepana droga z kamieniami jest dość nieprzychylna na podjeździe, ale przynajmniej rolki już się jakoś toczą. Wdrapujemy się pod górę zielonym szlakiem, który zdaje się nie mieć końca. W międzyczasie zapada zmrok i ratujemy się czołówkami. Powoli zaczynamy też myśleć o noclegu w hamakach. Ja się upieram, że jak w hamakach, to tylko z pięknym widokiem, także dalej trawersujemy drogą okrążając szczyt Magura. Gdzieś po drodze gubi nam się szlak, natomiast w dole dostrzegamy światła Bialska-Białej. To idealna okolica na hamakowanie. Jak się jednak okazuje, znalezienie drzew na dwa hamaki nie jest takie łatwe. Tutaj za dużo krzaków i nie zmieścimy się pod drzewami, tam za wysoka trawa, tutaj drzewa są zbyt daleko od siebie, tu znów zbyt blisko. Na szukanie miejsca idealnego schodzi nam co najmniej pół godziny. Ostatecznie lądujemy na zupełnym odludziu, między trzema drzewami wypatrzonymi w ciemnościach przez Krzysztofa. Dookoła pełno krzaków z resztkami jagód, a w dole błyszczą się światła Bielska-Białej. Rozwieszanie hamaków z czołówkami na głowach wychodzi nam całkiem sprawnie. Mocujemy nad nimi też tarpy, aby w razie czego zasłonić się przed deszczem w nocy.
Póki co jednak
niebo jest gwieździste, choć dość mocno wieje. Weekend na wyjazd
z hamakami wybraliśmy odpowiedni – temperatura w nocy to jakieś
16-18 stopni, więc spać można niemal w krótkim rękawku. Jak
tylko wszystko jest gotowe wskakujemy do swoich hamaków- to
najlepsze miejsce w tej głuszy żeby zjeść wieczorny posiłek,
wznieść toast za udany dzień i pogawędzić do późnej nocy. To
udane zakończenie dnia. Za nami 42 km i około 1400 m przewyższenia.
Na cały dzień to być może niewiele, ale biorąc pod uwagę
odcinki po których człapaliśmy, bo nie dało się jechać, to i
tak całkiem nieźle, a my jesteśmy wykończeni jak nigdy.
Zjazd na rolkach Skike z Szyndzielni do Dębowca (dzień 2.)
Trasa
drugiego dnia na Google Maps
Ranek budzi nas wyśmienitą pogodą. Słońce grzeje, a niebo jest bezchmurne. Na początku musimy się wygrzebać z zarośli i wrócić na normalną drogę. Jak się jednak okazuje wchodzimy kilkadziesiąt metrów pod górę i od razu natrafiamy na żółty szlak przechodzący przez Magurę (1111 m n.p.m.)
Droga jest świetna więc szybko docieramy do schroniska PTTK Klimczok, gdzie z szybkością błyskawicy wsuwamy zasłużoną jajówę. W końcu przed nami jeszcze długa droga na Skike. Wyruszając w kierunku Szyndzielni mijamy czerwonym szlakiem Klimczok. Zmęczenie poprzednim dniem daje o sobie znać i tym razem odpuszczamy wejście na szczyt. Zamiast tego skracamy sobie drogę, która miejscami jest nieco zbyt kamienista, choć większość przejezdna.
Najedzeni i wyspani sprawnie radzimy sobie za szlakiem, mijając skręty na Schronisko Szyndzielnia i stację kolejki linowej. Czerwonym szlakiem kierujemy się na popularną szutrówkę, która ma nas sprowadzić do Dębowca. Wspominając ten odcinek z letnich pieszych i zimowych biegówkowych wypadów, sądziłem że zaliczymy niezły zjazd szutrami. Trochę się jednak przeliczyłem. Po raz kolejny droga okazała się być w znacznie gorszym stanie niż to sobie wyobrażałem. W zasadzie z drogą szutrową ma ona niewiele wspólnego. To raczej kamienista droga, przysypana z wierzchu jeszcze jedną warstwą luźnych kamieni. Żeby przebyć ją na rolkach Skike, musieliśmy z Krzysztofem uruchomić wszystkie nasze umiejętności i wydobyć z siebie ukryte pokłady równowagi. Wystarczy powiedzieć, że na wielu fragmentach trzeba się było odpychać kijami żeby w ogóle jechać – i to w dół. Z kolei na innych fragmentach musieliśmy aktywnie korzystać z obydwu hamulców cały czas uważając na to, aby prowadzić rolki równolegle pomimo odskakujących na boki kamieni.
Cały zjazd, liczący tylko kilka
kilometrów, pokonywaliśmy ponad półtorej godziny. Upał i
wymagające podłoże dały nam się we znaki, także po drodze
zaliczyliśmy niezliczoną ilość odpoczynków. Kiedy dotarliśmy na
dół i stanęliśmy na uzupełnianie napojów zorientowałem się,
że po drodze zupełnie opróżniłem dwulitrowy bukłak z wodą.
Dębowiec – Pustki – nie sądziłem że kiedyś to powiem z radością - asfalt, asfalt, w końcu asfalt! (dzień 2.)
Postój w Dębowcu w zasadzie kończy górski etap naszej wyprawy. Stąd miało być już tylko łatwo i przyjemnie. Drugą część trasy zaczynamy od zjazdu po stoku narciarskim. Duże koła Skike V9 Tour 200 mm świetnie sprawdzają się podczas zjazdów po równych, trawiastych zboczach.
Po dotarciu do asfaltu kierujemy się na zachód, aby dotrzeć do rzeki Wapienicy. To wzdłuż jej biegu, raz prawym, a raz lewym brzegiem pomkniemy na północ, w kierunku Pszczyny. Wyjazd na asfalt oraz na chodnik z kostki dają odpocząć nogom zmęczonym po długim zjeździe kamienistą drogą, kiedy cały czas trzeba się było opierać na hamulcach. Ponownie musimy się przyzwyczaić do pochylania bardziej do przodu, niż do tyłu. Za to wydaje nam się, że wstąpiły w nas nowe siły- dzięki gładkiej nawierzchni każde odepchnięcie przekłada się na całkiem sporą prędkość. Kierując się na zachód w kierunku rzeki Wapienicy trochę znosi nas na północ, tak że przejeżdżając przez Kamienicę trafiamy w okolice lotniska Aeroklubu Bielsko-Bialskiego. Akurat odbywają się jakieś pokazy lotnicze, także ludzi na otaczających lotnisko ścieżkach jest całkiem dużo. Na szczęście jest dość szeroko i szybko przemykamy obok. Zaraz za lotniskiem udajemy się w końcu prosto na zachód, aby po przekroczeniu rzeki Wapienicy skręcić na północ. Tutaj zaczyna się najprzyjemniejsza część trasy. Droga prowadzi wzdłuż rzeki i jest lekko nachylona. Rolki Skike z niezwykłą lekkością mkną asfaltem, niemal bez wysiłku z naszej strony. Niedzielne popołudnie sprawia, że prawie nie ma samochodów. Trasę przygotowywałem w oparciu o mapy Google oraz Streetview, także niestety nie wszędzie byłem w stanie dokładnie zajrzeć przed wycieczką. Droga którą mieliśmy podążyć miała nas przeprowadzić z lewego na prawy brzeg rzeki tuż przed centrum handlowym Auchan. Tak wynikało przynajmniej z map online. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że i owszem- droga jest, tylko mostu za bardzo nie widać. Dotarliśmy do brodu – betonowe płyty schodzą wprost w nurt rzeczki i wyłaniają się po drugiej stronie. Co robić – cofać się kilka kilometrów? - Niezbyt nam się chce. Przejeżdżać w rolkach? - Szkoda łożysk. Szybką decyzją Krzysztofa ściągamy buty i pieszo brodzimy na drugi brzeg. Woda na szczęście nie jest zbyt głęboka (ok. 30 cm), a także, co ważniejsze, wydaje się stosunkowo czysta.
Dziś od rana słońce znów grzeje niemiłosiernie, także schłodzenie nóg jest bardzo przyjemne. Z kolei założenie butów na drugim brzegu przypomina włożenie ich do piekarnika. W takie dni miałoby się ochotę wypróbować jazdy na rolkach Skike w sandałach ;-) Po przedostaniu się na wschodni brzeg rzeki pozostaje nam przekroczenie drogi S52, która zagradza nam drogę na północ. Po przejechanie terenu centrum handlowego, dwóch rond i przekroczeniu jednych barierek energochłonnych dostajemy się na drugą część trasy. Na szczęście dziś niedziela niehandlowa, więc ruch samochodowy jest bardzo mały. Znów rozpoczyna się fantastyczny fragment po lekko opadających asfaltach, na których rolki niemal same nas niosą. Po drodze dwukrotnie przekraczamy Wapienicę, tym razem już normalnymi mostami. Trafiamy do Pustek (część wsi Mazańcowice), gdzie zatrzymujemy się w otwartym sklepie. Korzystamy z możliwość uzupełnienia napojów i przy okazji robimy drobny postój. Rozłożeni na trawie nad rzeką wciągamy figi, daktyle i orzechy, żeby nabrać sił na dalszą część wyprawy. Jak się okazało całkiem słusznie, bo zaraz po ruszeniu w drogę okazało się, że mamy do pokonania niezgorszy podjazd. Oddalamy się nieco od rzeki i trafiamy na ulicę Potoczną, której nie udało mi się obejrzeć na Google StreetView, Jak się szybko okazuje nazwa idealnie pasuje do duktu prowadzącego przez las. Wygląda to trochę tak, jak byśmy jechali korytem małego potoku. Przedostajemy się z jednej łachy piachu na drugą, lawirujemy pomiędzy pozostałościami jakiegoś starego bruku i naniesionymi kamieniami. Ogólnie dobrze się bawimy w terenie. Na szczęście odcinek nie jest bardzo długi i wkrótce znów trafiamy na asfalt. Cały czas ulicą Potoczną, ale teraz już asfaltową, mkniemy na północ podziwiając widoki. Znajdujemy się na lekkim wzniesieniu, także panorama okolicy jest naprawdę piękna.
Następujący krótko po tym fragmencie zjazd dostarcza nam wiele frajdy i pozwala nieco odpocząć od machania kijami. Z małymi zygzakami jedziemy cały czas na północ. Mijamy tunelikami dwie linie kolejowe, a także główną ulicę, aby dotrzeć na wały ciągnące się wzdłuż Wisły. Choć są one wysypane pięknym szutrem, po którym rolki Skike z kołami 200 mm jadą całkiem dobrze, to tempo mamy niezbyt dobre. Cały dzień w niemal 30-stopniowym upale oraz przebyte kilometry dają o sobie znać- chcemy już tylko dotrzeć do celu. Szlak rowerowy na wałach to całkiem dobry pomysł na kolejną wycieczkę. Koniecznie trzeba sprawdzić jego przebieg na przyszłe wyprawy. Może uda się kiedyś zrobić dłuższą wycieczkę wzdłuż Wisły? Póki co jednak obieramy kierunek na Goczałkowice i po pewnym czasie naszym oczom ukazuje się zapora. Pozostaje tylko na nią wjechać i możemy się cieszyć świetnej jakości asfaltem.
Jesteśmy już dość mocno
zmęczeni, toteż umiejscowiona na końcu zapory budka z lodami i
napojami kusi nas swoim urokiem. Kupujemy zimne napoje i rozkładamy
się wygodnie w leżaczkach. W kościach czuć kilometry, a nam jakoś
nie chce się wstawać. Spędzamy tam dobre pół godziny. Wiemy, że
do celu – Pszczyny, pozostało już tylko kilka kilometrów. W
większości trasa prowadzi ścieżką pieszo-rowerową z bardzo
dobrą nawierzchnią, toteż szybko pokonujemy odległość dzielącą
nas od Parku Zamkowego w Pszczynie. Tu na parkingu czeka już moja
żona, która wyruszyła z Chorzowa, by przejąć strudzonych drogą
Skikowców i przewieźć ich w wygodnych warunkach z powrotem do
Chorzowa. Dzień kończymy mocno zmęczeni, ale za to w bardzo
dobrych humorach. W sumie pokonaliśmy dziś niemal 42 km, z czego
początkowy zjazd z Szyndzielni dał nam ostro w kość. Na szczęście
pozostała część trasy pozwoliła nam zrehabilitować całą
wyprawę. W sumie na tym odcinku zrobiliśmy tylko ok. 190 m
podjazdów, a zjechaliśmy w dół aż o 1000 m.
Jak brzmi podsumowanie dwudniowej wycieczki na Skike po Beskidzie Śląskim i nie tylko?
To była jedna z tych ekstremalnych
wypraw, która na papierze wygląda na szybką i łatwą wycieczkę,
a przeradza się w walkę o godność na szlaku. Duży udział miała
w tym pogoda i temperatury dochodzące do 30 stopni w cieniu, a także
bardzo trudne odcinki terenowe. Co jednak warto zauważyć sprzęt
spisał się wyśmienicie. Moje Skike V9 Tour 200 mm zostały nieco
„tuningowane” przez wystające kamienie, które wygięły nieco
śruby trzymające sprężyny. To element na który trzeba
szczególnie uważać w terenie. Rolki Skike V9 Fire Krzysztofa
wszystkie trudności terenowe przeszły bez najdrobniejszej usterki.
Koła 200 mm w obu modelach w połączeniu z wolną piętą pozwalają
na poruszanie się wszędzie tam, gdzie rolki z oponami 150 mm
zupełnie nie dawały sobie rady. To dobra wiadomość dla wszystkich
turystów i osób, które chcą dotrzeć na rolkach jeszcze dalej.
Relację tę można zakończyć jednym zdaniem, które kilkakrotnie powtarzaliśmy w trakcie jej wyprawy, szczególnie na najtrudniejszych fragmentach: „Wiemy już gdzie można przejechać na Skike 200 mm - w zasadzie wszędzie, tylko po co się tak męczyć?” Jeśli kółka nie chcą się kręcić, a zamiast sunąć na rolkach musisz na nich kroczyć, to niewątpliwie oznacza, że wybrana przez Ciebie trasa nie jest optymalna.